Potrafili wydać ostatnie pieniądze na potrawkę ze szpaków. Znali kilkadziesiąt sposobów na przyrządzenie mięsa strusia. Opisy wystawnych rzymskich uczt do dziś budzą zdziwienie. Starożytni Rzymianie doprowadzili bowiem sztukę biesiadowania do absolutnej perfekcji.
Groszek zdobiony złotem, soczewica przybrana onyksem, fasolka otoczona bryłkami bursztynu - rzymski cesarz Heliogabal (III w. n.e.) kochał potrawy piękne i wyrafinowane. Ryby kazał podawać w niebieskim sosie, którego jasna barwa miała przypominać morze. Z kolei Witeliusz, władca z I wieku, wymyślił „tarczę Minerwy”, półmisek, na którym obok wątróbek morskiego okonia i minoga oraz rybiej śledziony, ułożone były bażancie i pawie móżdżki, przetykane językami flemingów. Jednak nie tylko cesarze wykazywali zamiłowanie do takich ekstrawagancji. Przedstawiciele rzymskich elit biesiadowali po blady świt, próbując coraz to nowych potraw, co doskonale opisał w „Uczcie Trymalchiona” Petroniusz (I w. n.e.). Tytułowy Trymalchion, wyzwoleniec, (a więc człowiek niskiego stanu), za wszelką cenę pragnął wkraść się w łaski ludzi z grona przyjaciół cesarza Nerona. Dlatego zorganizował bankiet, jakiego Rzym dotąd nie oglądał. Podczas imprezy podano między innymi faszerowane pawie jaja oraz pieczoną świnię wypełnioną kiełbaskami..
Dzieło Petroniusza, podobnie jak inne zachowane starożytne teksty, na przykład książka kucharska Apicjusza jednoznacznie dowodzą, że elity Rzymu uwielbiały dobrze zjeść. Potwierdzają to wykopaliska archeologiczne prowadzone na terenie dawnych rzymskich posiadłości. Choć nie wszyscy Rzymianie mogli pozwolić sobie na tak wymyślne dania jak pawie móżdżki, czy mięso jelenia, wspólne ucztowanie należało do dobrego tonu, niezależnie od posiadanej fortuny.