Tonyninetyone / Shutterstock
Człowiek

Zdrowa cisza

Dwa czułe mikrofony kierunkowe rejestrują odgłosy przyrody w środku lasu.Sonicmind/Shutterstock Dwa czułe mikrofony kierunkowe rejestrują odgłosy przyrody w środku lasu.
Połoniny w Bieszczadach oferują wspaniałe widoki i dostarczają niezapomnianych wrażeń.Gospodarek Mikolaj/Shutterstock Połoniny w Bieszczadach oferują wspaniałe widoki i dostarczają niezapomnianych wrażeń.
Meandry rzeki Gołdap w okolicy miejscowości Banie Mazurskie.Mariusz Switulski/Shutterstock Meandry rzeki Gołdap w okolicy miejscowości Banie Mazurskie.
Kod QR do nagrań korników pożerających drzewa od środka, zrobionych przez Davida Dunna.Wiedza i Życie Kod QR do nagrań korników pożerających drzewa od środka, zrobionych przez Davida Dunna.
Rezerwat przyrody nad Tanwią. Spływająca z garbu Roztocza rzeka pokonuje kilkanaście progów skalnych.Damian Pankowiec/Shutterstock Rezerwat przyrody nad Tanwią. Spływająca z garbu Roztocza rzeka pokonuje kilkanaście progów skalnych.
Malowniczy krajobraz Roztocza Środkowego.Damian Pankowiec/Shutterstock Malowniczy krajobraz Roztocza Środkowego.
Rzeka Narewka przepływająca przez Puszczę Białowieską.Wojciech Bobrowicz/Shutterstock Rzeka Narewka przepływająca przez Puszczę Białowieską.
Wielu mieszkańców miast cierpi na wyuczoną głuchotę. Ich zmysł słuchu nie rejestruje odgłosów przyrody, w tym ptasich treli. W te wakacje, podczas których powinniśmy unikać tłumów, mamy szansę odzyskać utracony kontakt z naturą. Warto to zrobić dla własnego zdrowia. Zacznijmy od poszukania ciszy.

Na temat uciążliwości hałasu napisano już wszystko – jest przyczyną nerwic oraz przewlekłych stanów wyczerpania i zmęczenia, zmniejsza wydajność pracy, wpływa ujemnie na układ nerwowy, rozprasza i dekoncentruje, no i oczywiście powoduje głuchotę. Nie napisano jednak (bo nie wiedziano o tym), że nadwyżka decybeli pochodzenia sztucznego stopniowo pozbawia nas wrażliwości na dźwięki natury. Nie słyszymy ich, a w każdym razie fakt ten nie dociera do naszej świadomości. Zjawisko to odkrył Kurt Fristrup, naukowiec zajmujący się nagrywaniem dźwięków przyrody. Przez wiele lat pracował na amerykańskim Cornell University, a obecnie kieruje zespołem bioakustyków monitorujących kondycję natury w parkach narodowych USA i Europy i podsłuchujących ją całą dobę, by w ten nietypowy sposób określić bogactwo gatunków w lesie lub na łące. Fristrup wraz ze swoimi współpracownikami mierzy też poziom hałasu pochodzenia ludzkiego w teoretycznie dzikich krajobrazach. Od ćwierć wieku obserwuje, jak hałas ten stopniowo wdziera się do dziewiczych zakątków, które kilka lat wcześniej były zupełnie ciche. W 2017 r. na łamach magazynu „Science” on i jego współpracownicy napisali, że amerykańskie rezerwaty są dziś średnio dwukrotnie głośniejsze niż dwie dekady temu – oczywiście za sprawą ludzi, a nie zwierząt.

Jednym z pomysłów Fristrupa na powstrzymanie tej lawiny decybeli jest oznakowanie niektórych obszarów odwiedzanych przez turystów jako strefy ciszy. Choć nikt nie nakładał mandatów na osoby niestosujące się do tego zalecenia, o dziwo, okazało się, że większość je respektowała. Ludzie ściszali głos do szeptu albo po prostu milczeli, wsłuchując się w odgłosy natury. Dowiodły tego nagrania z mikrofonów rozstawionych w pobliżu takich miejsc.

Fristrup zrealizował jeszcze jeden eksperyment. Kilka razy w roku zabierał ze sobą 20–30 osób w jakiś odludny dziki zakątek, nakazując im całkowite milczenie podczas spaceru trwającego ok. 2 godz. Następnie pytał, co po drodze usłyszeli. Okazywało się, że większość uczestników rejestrowała najwyżej kilka odgłosów natury, zwykle tych, które się wielokrotnie powtarzały. Niemal nikt nie wyławiał bardziej odległych lub subtelnych dźwięków. Co ciekawe, znacznie gorzej radzili sobie podczas tego testu mieszkańcy większych miast.

Zaintrygowany takimi wynikami Fristrup drugą część swojego śledztwa przeprowadził w laboratorium akustycznym. Znów zapraszał ochotników, tym razem na sesje rozmaitych nagrań ze świata natury, np. wiosennego lasu rozśpiewanego o poranku albo letniej łąki pełnej bzyczenia owadów i ptasich treli. Eksperyment przeniósł do pomieszczenia, ponieważ chciał mieć większą kontrolę nad jego przebiegiem i efektami. Uczestnicy nie znali celu badań. Mieli po prostu siedzieć i słuchać tego, co dobiegało z głośników. Dopiero na końcu poproszono ich, aby napisali na kartce, co z tych nagrań zapamiętali. I znów to osoby z miast słyszały najmniej. Fristrup doszedł do wniosku, że mieszczuchy ignorują te naturalne sygnały akustyczne docierające do ich uszu, ponieważ nie zawierają one ważnych dla nich komunikatów. – Nic im nie mówią. To nie są dźwięki, z którymi stykają się na co dzień. Puszczają je więc mimo uszu – tłumaczył naukowiec.

Wakacyjny lek na bezsenność

Te wakacje z powodu pandemii koronawirusa będą inne. Zamiast przenosić się z mrowisk miejskich do mrowisk w kurortach, wiele osób pojedzie tam, gdzie oczy nie będą bolały od oglądania tłumu bliźnich, uszy – od ich słuchania, a łokcie – od rozpychania się pomiędzy nimi. Nadarza się fantastyczna okazja, by poszukać kontaktu z przyrodą. Naturalna cisza, wolna od ingerencji człowieka, ukoi wasz zmysł słuchu. Ale pożytki z niej są daleko większe. Przeprowadzono sporo badań na temat zdrowotnych zalet z niej płynących. Nawet umiarkowany hałas (do którego szybko się przyzwyczajamy, jeżeli mieszkamy w dużym mieście) ma niekorzystny wpływ na nasze zdrowie, jeśli doświadczamy go regularnie przez wiele dni, tygodni, miesięcy… Podnosi nam ciśnienie krwi, zwiększa poziom stresu i stopniowo osłabia słuch.

Tymczasem cisza może pomóc w uśmierzaniu bólu, a także łagodzeniu lęków, depresji, nerwic, uzależnień i anoreksji. Amerykańscy i brytyjscy lekarze zajmujący się leczeniem żołnierzy z zespołem stresu pourazowego aplikują swoim podopiecznym jej seanse, a architekci krajobrazu projektują dla takich pacjentów parki i ogrody, w których mogą się wsłuchiwać w dźwięki natury. Cisza bowiem – jak powiedzieliby zwolennicy głębokiej ekologii – jest każdemu człowiekowi potrzebna do utrzymania równowagi psychicznej, a kto od niej ucieka lub chce ją zagłuszyć, ten ucieka od siebie lub siebie chce zakrzyczeć.

Zdaniem naukowców kontakt z naturą i ciszą to świetny sposób na bezsenność. Masz kłopoty z zaśnięciem? Budzisz się niewyspany? Lubisz tuż przed pójściem do łóżka pogapić się w telewizor, posprawdzać maile, przejrzeć na smartfonie ostatnie doniesienia z kraju i ze świata? Cóż, mamy złą wiadomość: nie pomagasz sobie. Postępując w ten sposób, zaburzasz funkcjonowanie zegara biologicznego, który każdemu człowiekowi wyznacza rytm snu i aktywności. Ale jest też dobra informacja: wystarczy tydzień, aby zresetować i ponownie nastawić ów zegar, który tyka w twoim mózgu. Dowiódł tego eksperyment wymyślony i przeprowadzony przez neuropsychologa Kennetha Wrighta, profesora University of Colorado w Boulder (USA). Kieruje on na swojej uczelni laboratorium chronobiologii, gdzie zgłębia się tajemnice snu. Ma za sobą dziesiątki testów z udziałem odważnych ochotników. W tym, który nas interesuje, uczestniczyło łącznie ok. 50 osób. Wszystkie narzekały na znaczne obniżenie jakości snu w ostatnich latach. Wright przeanalizował ich rytm biologiczny. Okazał się reprezentatywny dla aktywnych i zapracowanych mieszkańców dużych miast, czyli… zaburzony.

Na tych to nieszczęśnikach naukowiec postanowił przetestować nietypową terapię: zabierał ich na tygodniowe biwaki w Góry Skaliste. Nie wszystkich naraz, ale po 10 osób w kolejnych pięciu latach, więc eksperyment trochę się wydłużył. Reguły panowały za każdym razem identyczne: grupa przebywała z dala od ludzkich siedzib i źródeł sztucznego światła. Mrok nocy można było sobie rozjaśnić w jeden tylko sposób, świetnie znany naszym przodkom, czyli rozpalając ogniska. Zakazano nawet latarek. Także wszystkie urządzenia elektroniczne należało zostawić w domu. Dla wielu śmiałków, gotowych na spore nawet poświęcenie w celu ratowania swojego zdrowia, mogłoby się to wydawać zdecydowanie za daleko posuniętą terapią. Tydzień bez telefonu komórkowego?! Toż to prawie tortura.

Lecz oto stał się cud! Pod koniec biwaku organizmy wszystkich ludzi samorzutnie dostosowały się do naturalnego rytmu dnia i nocy. Wcześniej jedni uczestnicy byli rannymi ptaszkami, a inni – nocnymi sowami. Podczas wyjazdu te indywidualne różnice pomiędzy ludźmi, których wyrwano z miasta i na tydzień rzucono w sam środek lasu, uległy zatarciu. – To wystarczyło, by u wszystkich zegar biologiczny zsynchronizował się z rytmem wschodów i zachodów słońca. Jakby nagle ich mózgi stały się mózgami jaskiniowców. Efekt był taki, że kłopoty ze snem się skończyły, choć przecież ludzie nie zaczęli spać dłużej – mówi Wright.

Po zakończeniu biwaku jego uczestnicy pojechali do laboratorium. Wykonano tam testy, które pokazały, że u wszystkich wskazówki zegara biologicznego cofnęły się mniej więcej o 2 godz. O tyle wcześniej wzrastała u nich wieczorem i spadała rano produkcja melatoniny – hormonu snu. – Zanim osoby te wzięły udział w wyprawie, poziom melatoniny utrzymywał się u nich na podwyższonym poziomie jeszcze długo po obudzeniu. Dlatego właśnie były rano niewypoczęte, zniechęcone i pozbawione energii – wyjaśnia prof. Wright. Na szczęście można temu, jak widać, zaradzić. Tydzień odizolowania od świata oraz intensywnego kontaktu z naturą i oto nasz zegar biologiczny powraca do epoki kamiennej.

Lepszy las niż pigułka

Obcowanie z przyrodą służy także dzieciom z ADHD. Wycieczki w plener połączone z uważną obserwacją natury mogą zdziałać cuda. Dobre jest podglądanie ptaków, ale wystarczy też zwykłe śledzenie chmur na niebie. Tak twierdzą psycholożki Frances Kuo i Andrea Faber Taylor, twórczynie laboratorium krajobrazu i zdrowia człowieka na Illinois State University, które dla dzieci i nastolatków cierpiących na nadpobudliwość psychoruchową oraz zaburzenia uwagi organizują od wielu lat krótsze (1 dzień) lub dłuższe (tydzień) wyjazdy w plener. Są one wypełnione rozmaitymi zajęciami przyrodniczymi, polegającymi np. na podglądaniu ptaków albo obserwacjach pogodowych.

Kuo i Taylor w szeregu publikacji naukowych wykazały, że tego typu regularny kontakt z przyrodą łagodzi u dzieci takie symptomy ADHD jak trudności z wysłuchaniem poleceń, kłopoty z dokończeniem zadania oraz łatwe uleganie bodźcom rozpraszającym uwagę. Badaczki ustaliły to, przeprowadzając testy sprawdzające koncentrację: „Kontakt z naturą pomagał niemal wszystkim dzieciom niezależnie od ich płci, wieku oraz statusu społeczno-ekonomicznego rodziców. Dawka zieleni to lepszy, bo bezpieczniejszy, tańszy i łatwiej dostępny środek na wyciszenie kory mózgowej aniżeli substancje lecznicze. Najzwyklejszy spacer po lesie, połączony z cichą obserwacją przyrody, trwający 2 godz. i organizowany codziennie o tej samej porze, jeżeli pogoda na to pozwalała, po tygodniu okazywał się równie skutecznym lekarstwem jak ritalin przepisywany w USA wielu dzieciom z ADHD”.

Przenieśmy się teraz do Japonii, która jest ojczyzną shinrin-yoku. Wejdź do lasu, wędruj powoli, oddychaj głęboko, uspokój myśli, wdychaj leśne aromaty, wycisz się i wyostrz zmysły. To właśnie jest shinrin-yoku. Japońscy lekarze już od kilku dekad wysyłają pacjentów do lasu, by ci szybciej tam zdrowieli lub też wzmacniali osłabiony chorobą organizm. Już w latach 80. w Kraju Kwitnącej Wiśni przeprowadzono pierwsze badania dowodzące, że nieśpieszne spacery po lesie, podczas których głęboko wciąga się powietrze do płuc, mają niezwykle pozytywny wpływ na zdrowie. Tę niecodzienną terapię nazwano leśną kąpielą (shinrin znaczy po japońsku „las”, a yoku – „kąpiel”). Dziś uznawana jest w Japonii za ważny element wielu programów profilaktyki zdrowotnej.

Shinrin-yoku to rodzaj naturalnej aromaterapii. Wdychając lotne substancje, emitowane przez drzewa i inne rośliny, uodparniamy organizm na choroby. Związki te, zwane fitoncydami, mają bowiem silne działanie bakterio- i grzybobójcze. Uznanie ich za antybiotyki byłoby pewną przesadą, ale z pewnością są trochę do nich podobne. Niektóre zabijają drobnoustroje, inne hamują procesy życiowe mikrobów. Zresztą właśnie do tego są potrzebne wytwarzającym je roślinom.

Badania wykazały też, że shinrin-yoku obniża ciśnienie krwi, reguluje puls, zmniejsza poziom kortyzolu (hormon stresu), dodaje sił witalnych, łagodzi stany depresyjne. Przede wszystkim jednak, odbywane w ciszy, stanowi rodzaj szczepionki immunologicznej. Kilka lat temu lekarze z Nippon Medical School w Tokio przedstawili wyniki badań z udziałem kilkudziesięciu osób, u których już po 2 godz. takiej leśnej aromaterapii zaobserwowano wyraźne zwiększenie produkcji tzw. komórek NK (od ang. natural killer, czyli „naturalni zabójcy”). Występują one w naszym układzie odpornościowym i jako jedne z pierwszych przystępują do walki z patogenami próbującymi wedrzeć się do organizmu. Podczas innego eksperymentu grupa ludzi przebywała w lesie aż 3 dni. Okazało się, że podwyższony poziom komórek NK utrzymywał się u nich przez miesiąc. Moda na kąpiele leśne przeniosła się z Japonii najpierw do Korei Południowej, a teraz dociera na Zachód. Skoro zakochaliśmy się w sushi, czemu nie mielibyśmy polubić shinrin-yoku?

Posłuchaj kornika

Dokąd jednak pojechać? Gdzie szukać ciszy? Z tym nie powinno być problemu. W porównaniu z większością krajów europejskich w Polsce zachowało się sporo mniej lub bardziej odludnych terenów. Nie brakuje urokliwych zakątków, w których odnajdziecie ciszę i nasycicie wzrok kojącymi widokami wody, łąk i lasów. Przykłady? Proszę bardzo: Tatry, Pieniny, Karkonosze, Woliński Park Narodowy, Wielkie Jeziora Mazurskie, plaże bałtyckie. To oczywiście żart. Jeśli naprawdę chcecie zwiać od tłumów, dajcie sobie spokój z tymi miejscami. Tam ciszy nie znajdziecie. Zamiast tego pojedźcie… gdziekolwiek, byle z dala od ruchliwych dróg. Wystarczy z takiej skręcić i przejechać 15–20 km, aby odkryć coś dla siebie. Na Pomorzu, Mazurach, Podlasiu, Roztoczu, w Górach Świętokrzyskich czy we wschodniej części polskich Karpat znajdziecie wiele malowniczych zakątków, pustych nawet w środku sezonu turystycznego. A gdy już odkryjecie takie miejsce, postarajcie się nie paplać o jego urodzie na prawo i lewo. Lepiej losu nie kusić, bo a nuż diabeł hałasu zechce was odwiedzić w waszym czarownym raju. Dzięki temu ustronne jeziorko na końcu leśnej drogi, w którym zażywamy kąpieli i łowimy ryby, jeszcze długo pozostanie nieskażone hałasem.

No, prawie nieskażone. W cywilizowanej, czyli ogołoconej z dzikiej przyrody, Europie prawie nie ma już miejsc, gdzie można przez pół dnia nie usłyszeć i nie zobaczyć ludzi ani przejawów ich aktywności – szumu pojazdów mknących po odległej drodze, gwizdu pociągu, buczenia samolotu. Naturalna cisza, wolna od ingerencji człowieka, powoli staje się dobrem luksusowym. I być może te nieliczne miejsca, gdzie wciąż można ją spotkać, powinno się chronić podobnie, jak chroni się rzadkie zwierzęta, rośliny i krajobrazy. Takiego zdania są naukowcy tacy jak Fristrup i inni przedstawiciele dziedziny zwanej ekologią krajobrazów dźwiękowych (ang. soundscape ecology), dla których każdy hałas, spowodowany przez człowieka, stanowi zanieczyszczenie. Dopiero w ciszy można bowiem usłyszeć las, łąkę czy drzewo.

Z tym drzewem to nie przesada. Jeden z przedstawicieli tej profesji, David Dunn, który jest też kompozytorem, przykładał mikrofony kontaktowe do kory chorych sosen, a następnie spędzał całe dnie, nagrywając korniki pożerające drzewa od środka. W internecie można znaleźć fragmenty tych nagrań, np. na www. acousticecology.org/dunn/solitsounds. html. Słychać na nich symfonię chrzęstów, trzasków i zgrzytów wydawanych przez owady. Dunn nawiązał współpracę z entomologami i wspólnie stworzyli metodę oceny aktywności szkodników na podstawie intensywności wydawanych przez nie dźwięków. Inny jego projekt polegał na nagrywaniu odgłosów owadów w stawie – w tym celu wkładał mikrofony pod wodę i zapadał w całodniowe odrętwienie. Powstało z tego godzinne nagranie.

Kto chciałby wziąć z niego przykład, niech wie, że przyroda nie lubi ludzkich hałasów. Nawet cichutka rozmowa może zestresować zwierzęta. Podglądane przez naukowców hoacyny – wspinające się po gałęziach ptaki z Puszczy Amazońskiej – wyraźnie się niepokoiły, gdy ci prowadzili ze sobą konwersacje. Nawet szept je irytował. Uspokoiły się dopiero, gdy biolodzy zamilkli. Podczas kontaktów z naturą milczenie jest naprawdę złotem.

Gdzie najłatwiej dziś o ciszę? Do wyboru jest wiele kierunków. Nie zamierzamy nikogo wysyłać na pustynię Gobi, do Tybetu czy na środek Grenlandii. Tam, jeśli nie wieje wiatr, panuje cisza prawie idealna. Słyszy się tylko te dźwięki, które dochodzą z wnętrza własnego ciała. Podobno niełatwo to wytrzymać na początku. Jeszcze gorzej jest w specjalnych komorach wytłumiających dźwięki z zewnątrz. W takiej ciszy absolutnej człowiek potrafi wytrwać najwyżej godzinę. Potem zaczyna mieć halucynacje. Zostańmy zatem w Polsce i poszukajmy ciszy wypełnionej głównie naturalnymi dźwiękami. Stojąc na skrzyżowaniu leśnych dróg, np. w środku Puszczy Solskiej, wielkiego lasu na północy Kotliny Sandomierskiej, można odnieść wrażenie, że właśnie cofnęliśmy się o jakieś tysiąc lat – do czasów, gdy niemal całe terytorium Europy było pokryte takimi właśnie puszczami. Czy nie pora wyjąć mikrofon, przystawić go do drzewa i posłuchać korników?

Andrzej Hołdys
dziennikarz popularyzujący nauki o Ziemi, współpracownik „Wiedzy i Życia”

Wiedza i Życie 7/2020 (1027) z dnia 01.07.2020; Społeczeństwo; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Podręcznik wakacyjny: Zdrowa cisza"

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną