Obraz Jana Sandersa van Hemessena „Usunięcie kamienia obłędu”, znany też pod nazwą „Chirurg” (1555). Dawniej uważano, że taki kamień jest przyczyną zaburzeń psychicznych. Obraz Jana Sandersa van Hemessena „Usunięcie kamienia obłędu”, znany też pod nazwą „Chirurg” (1555). Dawniej uważano, że taki kamień jest przyczyną zaburzeń psychicznych. Wikimedia Commons / Wikipedia
Człowiek

Piekło za życia?

W ­średniowieczu przytułki psychiatryczne ­często nazywano wieżami ­szaleńców. Na zdj. obiekt z Wiednia (XVIII w.), jeden z najstarszych zachowanych szpitali psychiatrycznych.Fotokon/Shutterstock W ­średniowieczu przytułki psychiatryczne ­często nazywano wieżami ­szaleńców. Na zdj. obiekt z Wiednia (XVIII w.), jeden z najstarszych zachowanych szpitali psychiatrycznych.
Maszyna Darwina-Coxe’a z początku XX w., w której kołysano nadpobudliwych pacjentów w celu uspokojenia.Everett Historical/Shutterstock Maszyna Darwina-Coxe’a z początku XX w., w której kołysano nadpobudliwych pacjentów w celu uspokojenia.
Podręcznik dla ­inkwizytorów Nicholasa Eymericha.Wikimedia Commons/Wikipedia Podręcznik dla ­inkwizytorów Nicholasa Eymericha.
Cztery temperamenty w zależności od przewagi jednego ­humoru nad innymi: ­sangwiniczny – przewaga krwi, choleryczny – przewaga ­żółci, flegmatyczny – przewaga flegmy, melancholiczny – przewaga czarnej żółci.Wikimedia Commons/Wikipedia Cztery temperamenty w zależności od przewagi jednego ­humoru nad innymi: ­sangwiniczny – przewaga krwi, choleryczny – przewaga ­żółci, flegmatyczny – przewaga flegmy, melancholiczny – przewaga czarnej żółci.
Obecnie funkcjonuje wiele stereotypów na temat przeszłości, zwłaszcza średniowiecza. Jedno z takich mniemań dotyczy traktowania w dawnych czasach ludzi psychicznie chorych. Pora na walkę z uproszczeniami, zwłaszcza że żyjemy w okresie jakoby bardzo sprzyjającym łamaniu stereotypów. Szczególnie tych krzywdzących.

Bardzo duży wpływ na wypaczone postrzeganie rzeczywistości średniowiecza w kontekście, o którym mowa – stosunku do osób psychicznie chorych – miały prace amerykańskiego badacza Gregory’ego Zilboorga, który w latach 30. i 40. ub.w. pisał, że szaleństwo poczytywane było za objaw opętania lub postrzegane jako kara za grzechy. W publicystyce historycznej teza ta króluje do dzisiaj. Aby się o tym przekonać, sięgnijmy po informacje zawarte w tekście opublikowanym na stronie About History, popularnej witrynie traktującej o wydarzeniach i zjawiskach z przeszłości. Tytuł artykułu „Okrutny sposób, w jaki leczono w średniowieczu chorych psychicznie, przyprawi cię o torsje” jest wielce wymowny i niepozostawiający wątpliwości w kwestii ciężkiego losu osób zaburzonych w „wiekach ciemnych”. Podobnie jak oczywisty wydawał się autorowi tekstu powód męczenia niewinnych, w dodatku ciężko chorych ludzi: „Średniowieczna Europa wraz ze swoimi praktykami leczniczymi została opanowana przez chrześcijaństwo. A to oznaczało więcej egzorcyzmów, więcej śpiewów, więcej tortur”.

Nadużycia, takie jak bicie, poniewieranie, poniżanie i w końcu wygnanie z rodzinnego domu, miały być powszechne. Za tym barbarzyństwem stał „dewocyjny wstyd” – ułomność umysłowa była wszak dowodem na grzeszność nie tylko „wariata”, ale i rodziny ukaranej w ten sposób przez niebo za występki, których ani chybi musiała się dopuścić. Wielu chorych zamykano w piwnicach bądź umieszczano w klatkach. Inni samotnie tułali się po świecie. Tym zachowaniom miał przyklaskiwać Kościół katolicki. Uważał on, że obłęd jest manifestacją obecności w ciele chorego złych duchów, które opętały go ze względu na złe prowadzenie się. Wprawdzie nawet najbardziej uprzedzeni do średniowiecznych metod postępowania z psychicznie chorymi historycy musieli przyznać, że budowano również dla tych nieszczęśników przytułki, ale z dalszych wywodów tych badaczy wynikało, że tworzono je chyba tylko po to, aby tym łatwiej znęcać się nad biedakami, którzy teraz byli niejako pod ręką.

Niektóre miasta posiadały wieże szaleńców, używane do osadzania tam ludzi „pozbawionych rozumu”. Chorych umieszczano w specjalnych oddzielnych komorach. Krępowano ich sznurami bądź przykuwano łańcuchami do ścian jak najgorszych złoczyńców. Krzyki cierpiących w takich „schroniskach” ludzi roznosiły się złowrogą falą po całej okolicy. W 1247 r. w Londynie został założony Szpital Najświętszej Maryi Panny z Betlejem, przyjmujący chorych psychicznie. Jak czytamy w innej popularnej witrynie Encyclopedia. com: „Instytucja przyjmowała coraz więcej pacjentów i ostatecznie przekształciła się w niesławny Bedlam (dom wariatów). Azyl stał się znany z powodu strasznych warunków, w których żyli umieszczeni tam ludzie, przykuci łańcuchami do ścian i cierpiący głód. Bedlam był jak żywe piekło, a jego nazwa zaczęła oznaczać sytuację opanowaną przez chaos i szaleństwo”. Była odpowiednikiem naszych „scen dantejskich”.

Opinia współczesnej nauki

Jednak im bardziej poważne badania, tym więcej znajdujemy wyważonych opinii historyków o podejściu średniowiecza do szaleństwa. W 2015 r. podczas 50. Międzynarodowego Kongresu Studiów Średniowiecznych na Michigan State University na sesji poświęconej więziennictwu XIV w. wyniki swoich prac zreferowały Leigh A. Craig z Virginia Commonwealth University w Richmond i Wendy J. Turner z Augusta State University, dwie czołowe badaczki zajmujące się problemami chorób umysłowych w średniowieczu. Craig przeanalizowała osiem średniowiecznych opowieści o cudach z Anglii, w których pojawiły się historie uwięzionych osób – w domu lub w przytułku – z powodu choroby psychicznej. Na przykład w jednej z narracji dziesięcioletnia dziewczynka znalazła zakrwawione płótno i wierzyła, że to relikwia Jezusa Chrystusa. Mimo tej „profanacji” nikt nie uznał, że dziecko zostało opętane, tylko że jest chore. Matka opiekowała się córką w domu, chociaż obłęd dziewczynki się pogłębiał – po pewnym czasie twierdziła, że jest córką króla Anglii. W innej historii pewna dama szalała przez 25 lat, zanim mąż podjął w końcu decyzję o jej uwięzieniu. „Te historie jasno pokazują, że uwięzienie było często postrzegane jako ostateczność i oczekiwano, że będzie to środek tymczasowy. W niektórych przypadkach miało to na celu zapobieżenie samookaleczeniu osoby psychicznie niezrównoważonej – np. jedna dama chwytała i zjadała pająki, a inna rzucała się w ogień”, czytamy na stronie Medievalist.

Historie zbadane przez Craig świadczyły o tym, jak bardzo rodziny i znajomi chorego chcieli go przywrócić do zdrowia. W jednym przypadku przyjaciele opiekowali się mężczyzną i karmili go przez ponad siedem lat. Później wizytowali różne przytułki w nadziei znalezienia medykamentu na trapiący go obłęd. W innej historii kobieta o imieniu Agnes Green była przetrzymywana w odosobnieniu w nadziei, że może znajdzie się panaceum na jej dolegliwość. W tym wypadku historia zakończyła się szczęśliwie, kobieta odzyskała zdrowie psychiczne. A skutecznym terapeutą miał być… duch króla Anglii, który nawiedził ją krótko przed wyzdrowieniem, tak przynajmniej twierdziła pani Green.

Podobne konkluzje, mówiące o tym, że stosunek ludzi średniowiecza do chorych psychicznie był co najmniej względnie humanitarny, wysunęła Wendy J. Turner. Uczona zbadała różne rejestry kryminalne z XIII-wiecznej Anglii, aby zobaczyć, jakie środki podejmowano wobec osób uznanych za szalone (insania). W tym czasie prawo angielskie uważało, że szaleńcy popełniający przestępstwo z powodu swej choroby nie powinni z mocy prawa podlegać ekstremalnej karze ani tracić swoich dóbr i ruchomości, pisała Turner. Jeśli popełniono poważne przestępstwo, zabójstwo lub okaleczenie, lokalni urzędnicy mieli obowiązek zatrzymać osobę chorą psychicznie w celu przeprowadzenia dochodzenia i procesu. Pierwsza z procedur miała posłużyć upewnieniu się, czy osadzony był rzeczywiście sprawcą, a druga oficjalnie uznawała, że jako obłąkany nie podlega on karze. Turner również podkreślała, że przywiązanie szaleńców do łóżka, ściany lub podłogi miało na celu ochronę tych osób przed autoagresją lub zabezpieczenie osób postronnych przed skutkami ataków szału chorego, nie było natomiast rodzajem kary.

O tym, że w ówczesnych przytułkach dla psychicznie chorych ludzie nie tylko cierpieli (podobnie zresztą jak we współczesnych klinikach psychiatrycznych), ale też dochodzili do zdrowia, niech zaświadczą słowa jednego z burmistrzów Londynu, który w połowie XV w. mówił o wspomnianym wyżej Bedlam: „W tym miejscu znajduje się wielu mężczyzn, którzy stracili rozum. (…) niektórzy z nich zostają przywróceni do zmysłów i zdrowia. A niektórzy jednak zostają tam na zawsze, bowiem tak ciężko zachorowali, że nie sposób przywrócić ich światu i zdrowiu”. Niejeden współczesny wysoce wyspecjalizowany zakład ma wśród swych pensjonariuszy równie tragiczne nieuleczalne przypadki chorych psychicznie pacjentów.

Kara za grzechy?

Dwaj uczeni z University of Minnesota, Jerome Kroll i Bernard Bachrach, przebadali w latach 80. ub.w. 57 opisów chorób psychicznych (szaleństwo, opętanie, alkoholizm, epilepsja i ich kombinacje) pochodzących z kronik powstałych przed krucjatami, czyli przed 1096 r., oraz z życiorysów świętych. Chcieli w ten sposób przyjrzeć się, na ile prawdziwy jest współczesny stereotyp, że w średniowieczu panowało ogólne przekonanie, że choroba psychiczna była spowodowana grzechem. Wnioski przedstawili w artykule „Grzech i choroby psychiczne w średniowieczu”. Wynika z nich, że tylko w 9 (16%) przypadkach źródła przypisywały chorobę psychiczną grzechowi lub innym wykroczeniom. Obaj uczeni zwrócili przy tym uwagę, że nawet w tych kilku przypadkach nie jest pewne, czy średniowieczni autorzy rzeczywiście tak sądzili, czy też – jak by wskazywał kontekst opisów łączących chorobę z grzechem – świadomie połączyli obłęd z występkiem ze względu na wartość propagandową takiego skojarzenia, skierowaną przeciwko wrogom ich patronów, ziem klasztornych lub wartości religijnych. „Średniowieczne źródła wskazują, że autorzy doskonale zdawali sobie sprawę z biologicznych, środowiskowych bądź psychicznych przyczyn popadania w szaleństwo, takich jak nierównowaga humoralna, niezdrowa dieta i spożywanie alkoholu, przepracowanie i żal z powodu jakiejś straty. Teologiczne wyjaśnienia były stosowane tylko w bardzo szczególnych okolicznościach i w nielicznych przypadkach. Nie stanowią one dowodu na przesądne i prymitywne wyobrażenia o chorobach psychicznych we wczesnym średniowieczu”, pisali obaj badacze w „Grzechu i chorobie psychicznej w średniowieczu” w czasopiśmie „Psychological Medicine” (1984).

Do podobnego wniosku, tym razem dla późnego średniowiecza, doszła Alison Spyker, która w 2009 r. podczas 44. Międzynarodowego Kongresu Studiów Średniowiecznych powiedziała, że w świetle późnośredniowiecznych źródeł można stwierdzić, iż człowiek zaburzony psychicznie nie był uważany ani za przeklętego, ani za opętanego, tylko za chorego. Natomiast dyskusja wśród uczonych mężów, zarówno teologów, jak i prawników, toczyła się wokół zagadnienia, czy można osoby niepoczytalne dopuścić do sakramentów ze względu na ich ograniczoną świadomość. Osoby obłąkane, uważano, są jak małe dzieci niezdolne do oceny moralnej swoich czynów, stąd nie są grzesznikami. Nie wolno ich karać, natomiast należy się nimi opiekować.

Podobnie było w innych krajach Europy Zachodniej. Jak zaświadczają badacze postaw ludzi średniowiecza wobec chorób psychicznych, w Normandii (Elma Brenner), Hiszpanii (Sara T. Nalle) i Francji (Aleksandra N. Pfau) obłąkanych traktowano „raczej dobrze”. Pfau pisała: „Choroba psychiczna nie izolowała obłąkanych od społeczeństwa. Ludzie ci, zamiast być marginalizowani, stali się centralnym punktem narracji tych, którzy chcieli ograniczyć wyrządzane przez chorych szkody oraz złagodzić ich cierpienia”.

Wyzwalający obłęd

Prof. Sara T. Nalle z William Paterson University w New Jersey w 1992 r. podczas dorocznego spotkania historyków badających przeszłość Hiszpanii i Portugalii w referacie „Szaleństwo i obrona szaleńca w praktyce hiszpańskiej inkwizycji” przypomniała, że inkwizycja bazowała w swych działaniach na prawie rzymskim, które uwalniało od winy osoby niepoczytalne. Przestępstwo musiało być dokonane w pełni świadomie. Zarówno kryminalne, jak i dotyczące wiary. Dlatego szaleniec nie mógł być sądzony jako heretyk, gdyż z definicji nie był człowiekiem świadomym. Oczywiście w praktyce różnie z tym bywało, np. niektórzy inkwizytorzy, jak Nicholas Eymerich, autor podręcznika „Directorium Inquisitorum” (1376), wprost zakładali, że jeśli postawiony przed trybunałem zachowywał się jak obłąkany, to w rzeczywistości symulował chorobę. Szczególnie gdy zobaczył narzędzia tortur. Dlatego Eymerich nie był entuzjastą stosowania mąk cielesnych jako środka wydobywania zeznań. Wszak wbrew kolejnym współczesnym mniemaniom trybunałowi chodziło o dojście do prawdy, a nie o to, aby szybko „zaliczyć” kolejne posiedzenie i równie spiesznie zapomnieć tak o nim, jak o jego ofiarach.

Bardzo długo w naukach historycznych dominowała opinia, że chore psychicznie kobiety oskarżane były o pakty z diabłem i uprawianie czarów oraz palone na stosie jako wiedźmy. Jednak pod koniec lat 70. XX w. zaczęto inaczej patrzeć na to zagadnienie. Przyczynił się do tego Thomas J. Schoeneman, poddając w artykule zamieszczonym w „Journal of the History of the Behavioral Sciences” (październik 1977 r.) krytyce dotychczasowe ustalenia. Schoeneman wykazał, że demonolodzy co najmniej od czasów późnego średniowiecza doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że uprawianie czarów może być skutkiem (a nie przyczyną) choroby psychicznej. A ta z kolei wywoływana jest przez czynniki naturalne. Nawet słynny „Młot na czarownice” dwóch dominikanów i profesorów teologii Heinricha Kramera i Jacoba Sprengera, wydany w 1487 r. i mający jakoby wielki udział w rozbudzeniu histerii polowań na czarownice, jest dowodem na to, że w oczach nie tylko inkwizytorów osoby oskarżone o czary i ludzie psychicznie chorzy to były dwie oddzielne kategorie. Psychicznie chorych uniewinniano z zarzutu czarostwa niezależnie od tego, jak bardzo „obciążające” były oskarżenia wysuwane przeciwko nim przez nieżyczliwych sąsiadów.

Samobójstwo lub próba samobójcza były w owych czasach traktowane jako przestępstwo i ciężki grzech. W całej chrześcijańskiej Europie obowiązywał pogląd św. Augustyna (IV/V w.), iż samobójstwo jest złamaniem piątego przykazania: nie zabijaj. Dlatego na niedoszłego samobójcę spadały kary sądowe, a w przypadku skutecznej próby odebrania sobie życia sankcje spotykały rodzinę nieszczęśnika. Najczęściej był to przepadek całego mienia, jakie posiadał zmarły, na rzecz korony.

Alice Seabourne i Gwen Seabourne w 2001 r. opublikowały w „British Journal of Psychiatry” artykuł na temat samobójstw w Anglii w XIII i XIV w. Wynika z niego, że w przypadku samobójstw dokonanych z powodu obłędu sędziowie najczęściej uznawali takie targnięcie się na życie jako wypadek, nie kwalifikując tego jako czynu samobójczego, pociągającego za sobą konsekwencje karne. Jak czytamy na stronie Mind Hacks, „samobójstwa motywowane «znużeniem życia lub irytacją» kosztowały rodzinę niewielką karę; wprawdzie dobra samobójcy ulegały konfiskacie, ale jego rodzina nadal mogła odziedziczyć ziemię po zmarłym”.

Jak leczono?

Claire Trenery i Peregrine Horden w rozdziale „Szaleństwo w średniowieczu”, zamieszczonym w książce „The Routledge History of Madness and Mental Health” (2017), pisali, że w podręcznikach medycznych choroby psychiczne dzielono na trzy kategorie: szał, melancholia i mania. Ponieważ uważano za medycyną starożytną, że funkcje organizmu zależą od czterech humorów i związanych z nimi cech: krwi (gorącej i mokrej), żółci (gorącej i suchej), czarnej żółci (zimnej i suchej) oraz flegmy (zimnej i mokrej) – humory te musiały być regulowane (np. przez dietę), aby utrzymać naturalny stan zdrowia. Brak równowagi w humorach doprowadzał do chorób. Ich leczenie polegało na różnych metodach przywracania równowagi humoralnej. Mogły to być ziołowe środki służące oczyszczeniu organizmu z nadmiaru określonego humoru.

Szał powodowany był według ówczesnych medyków przez gorący ropień mózgu składający się z żółci, która zaburzała naturalny chłód tego organu. Z tego powodu sen chorego bywał zakłócony i pacjent mógł się obudzić w nocy, krzycząc. W tym stanie niepokoju miał skłonność do wybuchów dzikiego śmiechu lub gwałtownego płaczu. Leczenie opierało się na zasadzie, że przeciwieństwa leczą; dlatego starano się przywrócić chłód mózgu poprzez obniżenie temperatury głowy. Jedną z technik było ogolenie głowy i zanurzenie jej w lodowatej wodzie lub zimnym oleju. Jeśli pozwalała na to ogólna kondycja zdrowotna pacjenta, nacinano odpowiednią tętnicę, aby upustem krwi odciągnąć gorącą żółć z mózgu.

Mania charakteryzowała się zachowaniem podobnym do szału. Gariopontus, XI-wieczny lekarz z Salerno, będącego w tym czasie centrum nauk medycznych chrześcijańskiej Europy, zauważył, że objawy obłędu mogą być podobne w obu przypadkach, ale maniakom brakowało gorączki, na którą cierpiała osoba ogarnięta szałem. Jedna z teorii mówiła, że mania była wynikiem nadmiernej diety, dlatego należało stosować zioła oczyszczające organizm poprzez wymioty lub pocenie się.

Melancholia miała także wynikać z humoralnej nierównowagi. Nadmiar czarnej żółci w postaci pary może unosić się z żołądka do mózgu, wpływając na zdolności chorego do rozumowania w sposób racjonalny, sądzono wówczas. Melancholijni pacjenci byli często smutni i podejrzliwi, a przez niezdolność do racjonalizacji otaczającego ich świata osoby takie zadręczały również otoczenie swym wiecznym niepokojem i zamartwianiem się. Poza tym pacjenci pogrążeni w bardzo głębokiej melancholii mogli „warczeć jak psy lub piać jak koguty”. Podobnie jak w przypadku manii uważano, że panaceum mogą być zioła oczyszczające organizm z nadmiaru czarnej żółci. Sądzono też, że melancholikom pomagają muzyka, przyjacielskie i pogodne towarzystwo oraz udział w zabawach rozpraszających chmurne i niepokojące myśli. Była to zapowiedź intensywnie rozwijającej się od ponad stu lat psychoterapii.

Wiedza i Życie 12/2019 (1020) z dnia 01.12.2019; Historia; s. 48

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną