Sztuka czy kicz? Czy mamy biologiczną zdolność krytycznej oceny ogrodowych krasnali?
W Sekcji Archeo w pulsarze prezentujemy archiwalne teksty ze „Świata Nauki” i „Wiedzy i Życia”. Wciąż aktualne, intrygujące i inspirujące.
Przyznajmy szczerze, że nie jest to zupełnie nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę ich masową produkcję, niewiele przejmującą się tym, że dla wielu ludzi jest to okropny przejaw kiczu. Choć wolelibyśmy pozostawić po sobie wspaniałe dzieła sztuki o wysokich walorach artystycznych, to na co dzień lubujemy się w tym, co niskie, a więc w kiczu. Czym on jest, skąd wziął się w sztuce i co oznacza dziś?
Sztuka, jako przejaw artystycznej działalności człowieka, towarzyszy nam od czasów zwanych z powodu braków źródeł pisanych prehistorycznymi. Najstarsze odkryte do tej pory przez archeologów okazy malarstwa jaskiniowego pochodzą sprzed ok. 40 tys. lat. Wśród dzieł praczłowieka dominowały wizerunki zwierząt oraz ludzi i części ludzkiego ciała, takich jak głowy, dłonie, narządy płciowe. Według badaczy malowidła mogły spełniać szereg funkcji: być przedstawieniem ówczesnych wierzeń, służyć w rytuałach magicznych czy być po prostu ozdobą ludzkich siedlisk. Innym przykładem popularnej sztuki pierwszych ludzi są tzw. paleolityczne Wenus – figurki nagich kobiet o wyolbrzymionych cechach płciowych, które mogły być wyrazem kultu płodności lub kultu bogini matki. Istnieją również hipotezy o ich funkcji wizualno-erotycznej, co budzi skojarzenia ze współczesną sztuką erotyczną. Najstarsza Wenus pochodzi sprzed ok. 35 tys. lat.
Pytania, jakie emocje towarzyszyły ludziom pierwotnym i jakie obszary mózgu aktywowały się u nich podczas tworzenia i oglądania pierwszych dzieł sztuki, pozostaną raczej na zawsze bez odpowiedzi. Tym, jak nasz mózg teraz odbiera i przetwarza doznania związane z kontemplacją sztuki, zajmuje się neuroestetyka. To połączenie neurobiologii, psychologii oraz fizjologii. Lata doświadczeń pozwoliły na wyciągnięcie kilku wniosków. Przede wszystkim patrzenie na malarstwo pobudza głównie korę mózgową, w tym szczególnie korę oczodołową oraz zakręt obręczy. Struktury te są także zaangażowane w proces wydawania przez człowieka opinii i sądów. Naukowców zainteresowało również to, czy aktywność wymienionych struktur jest odmienna, gdy patrzymy na arcydzieło i kiczowaty bohomaz. Okazuje się, że niekoniecznie. Niewielkie różnice dostrzeżono wyłącznie w okolicy kory oczodołowej.
Czyżbyśmy biologicznie nie byli zdolni do odróżnienia kiczu od sztuki? W sukurs musi nam przyjść nauka. Definicja encyklopedyczna określa kicz jako miernej wartości, tandetny, mający podobać się popularnym gustom wytwór sztuki, który w opinii krytyków i innych artystów posiada wątpliwą wartość artystyczną. Doskonale charakteryzuje zjawisko kiczu Milan Kundera: „Kicz wyciska dwie łzy wzruszenia. Pierwsza łza mówi: jakie to piękne, dzieci biegnące po trawniku! Druga łza mówi: jakie to piękne, wzruszać się wraz z całą ludzkością dziećmi biegnącymi po trawniku!”. Kicz jest zatem fałszywą sztuką, wyrażającą fałszywe emocje, a jego celem jest zmylenie odbiorcy, że to, co widzi i odczuwa, jest poważne i głębokie, podczas gdy w rzeczywistości nie czuje on nic.
Pojęcie kiczu wywodzi się z końca XIX w. i malarstwa (tanie sentymentalne widoczki), dziś zaś kicz obecny jest we wszystkich przejawach ludzkiej działalności. Co ciekawe, niejednokrotnie okazywało się, że coś uznawane dawniej za kicz w oczach kolejnych pokoleń nabierało wartości artystycznych czy też uzyskiwało status dzieła kultowego. Tak było m.in. z operami komediowymi Mozarta (np. „Wesele Figara”), które za jego życia były obśmiewane przez krytyków, choć uwielbiane przez zwykłą publiczność, czy też amerykańskimi horrorami klasy B, które obecnie mają niepokojąco duże grono miłośników.
Wielu artystów celowo zrezygnowało z walki z kiczem, a nawet uczyniło z niego główny środek twórczego wyrazu, jak choćby Andy Warhol. Uznali zapewne, że świadomy kicz nie jest już czymś wstydliwym, ale formą wyrafinowanej parodii. Innym ciekawym zabiegiem jest zabawa kiczem i ironią, gdy żartuje się z ludzkich słabostek i złego gustu. Dzieło sztuki (choćby najdroższa „rzeźba” świata – balonowy pies Jeffa Koonsa) jest wówczas tak kiczowate, że chyba nie może być już kiczem.
Gdy jednak zastanowimy się nad tym chwilę, to na jaw wychodzi umowność takiego podejścia do „dzieł” kiczu. Artysta udaje, że tworzy na serio, krytycy udają swoje wysokie oceny, a światek sztuki udaje zachwyt. Na samym końcu tego łańcucha ułudy jest ktoś, kto nie potrafi dostrzec różnicy między prawdziwą a fałszywą sztuką i decyduje się na zakup. Nabywca musi wierzyć, że to, co kupuje, to prawdziwe dzieło sztuki, a co za tym idzie – warte jest każdej ceny. W przeciwnym razie cena odzwierciedlałaby oczywisty fakt, że każdy, nawet sam kupujący, mógłby stworzyć podobny produkt.
Jednak arcydzieła kiczu, zaskakująco podobne do wyrobów ze sklepów wszystko po 4 zł czy też obrazów „malowanych” w programach dla domorosłych grafików, nie czynią nikomu krzywdy. Inaczej jest, gdy kicz sięga po wulgarność i przemoc, skandal oraz obrazoburstwo. Do tej kategorii należą więc plakaty ugrupowań terrorystycznych, „krwiste” bannery akcji antyaborcyjnej, wystawa ludzkich embrionów w formalinie, symbole religijne w bulwersującym ujęciu. Muszą one szokować, aby ktoś je zauważył. Nie stoją za nimi żadne walory artystyczne, a jedyną ich manifestacją są brak umiaru, zły smak i tania sensacja.
Współczesna sztuka daje kiczowi pełne pole do popisu. Od kiedy powszechnie zgodzono się, że sztuką jest wszystko, co artysta nazwie sztuką, a artystą może być każdy, sztuka uzyskała wolność absolutną. Jeżeli jednak sztuka jest wolna od wszelkich ograniczeń i unika jakiejkolwiek formalnej definicji, to czy wciąż istnieje? Czy też zdominował nas wszechobecny kicz? Być może bardzo długo czekał na zajęcie poczesnego miejsca, a dzieła tworzone ludzką ręką zatoczyły ogromne historyczne koło. Od jaskiniowych bohomazów i seksualnych zabawek (paleolityczne Wenus) doszliśmy do genitaliów na krzyżu i obrazów Love Home z marketów budowlanych.