Japonia. Coroczna wystawa figurek z okazji święta hina-matsuri. To wersja podstawowa, najbogatsze kolekcje liczą nawet po 15 sztuk. Japonia. Coroczna wystawa figurek z okazji święta hina-matsuri. To wersja podstawowa, najbogatsze kolekcje liczą nawet po 15 sztuk. cowardlion / Shutterstock
Człowiek

Lalki nie od parady [Galeria zdjęć]

Choć w Europie lalki służą głównie zabawie i rozrywce, w wielu miejscach mają funkcje rytualne i magiczne. I nie wszędzie kojarzą się dobrze.

Look thep to lalki, które z założenia powinny przynosić swoim właścicielom zdrowie, szczęście i bogactwo. Kilka lat temu były absolutnym hitem w Tajlandii, i to do tego stopnia, że nikogo nie dziwił widok dorosłych ludzi trzymających je na rękach. Najdroższe z nich kosztowały nawet 30 tys. bahtów, czyli mniej więcej 3300 zł. Wyglądające bardzo realistycznie lalki stroi się w ubranka, czesze, zabiera do restauracji, gdzie zamawia się dla nich posiłki, a nawet do salonów piękności czy na masaż, gdzie są traktowane niczym żywe istoty. Kiedy kilka lat temu w lokalnych mediach zaczęły pojawiać się relacje osób (m.in. popularnego radiowca Bookko Thannatchayapana), którym look thep rzekomo pomogły, w całym kraju wybuchła lalkowa gorączka. W Bangkoku pojawiły się nawet sklepy ze specjalnym asortymentem dla „anielskich dzieci”, jak dosłownie przetłumaczylibyśmy termin look thep. Doszło nawet do tego, że Thai Smile Airways umożliwiły swoim pasażerom wykupienie dodatkowego miejsca w samolocie, by lalki nie musiały podróżować w luku bagażowym. Szaleństwo? Z punktu widzenia Europejczyka bez wątpienia. W Tajlandii look thep to jednak nie tyle fetysz, ile trend uwarunkowany kulturowo. Przeplatają się w nim elementy religii i ludowej magii. Chodzi tu o to, że zanim lalka trafi do właściciela, kapłan podczas specjalnego obrzędu umieszcza w niej… ducha dziecka. Od tego momentu lalka uznawana jest za żywą.

Tajlandia nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o rytualną funkcję lalek. Choć w Europie kojarzymy je głównie z zabawkami, na co niemały wpływ miał rozwój teatru, w wielu zakątkach świata ich charakter był sakralny i magiczny. I na pewno nie służyły do zabawy.

Fragment wystawy z muzeum historii wudu w Nowym Orleanie. W Luizjanie powstała lokalna odmiana tych wierzeń pod nazwą hoodoo.Konoplytska/ShutterstockFragment wystawy z muzeum historii wudu w Nowym Orleanie. W Luizjanie powstała lokalna odmiana tych wierzeń pod nazwą hoodoo.

Amulety z piekła rodem

Tajski rytuał umieszczania ducha w lalce wygląda następująco: kapłan tworzy na specjalne zamówienie lalkę i modli się do hinduskiej bogini płodności Parwati, która ofiarowuje jej duszę, rzekomo pochodzącą od nienarodzonego dziecka, usuniętego wskutek aborcji (Tajowie wierzą, że tysiące takich duszyczek błąkają się po świecie). Lalką, a właściwie umieszczonym w niej duchem, trzeba się opiekować niczym żywym dzieckiem. Jeśli będzie odpowiednio traktowany, przyniesie nam szczęście i dostatek. Należy jednak pamiętać, że w przypadku zaniedbań duch może wystąpić przeciwko nam i zamiast dobrobytu sprowadzi na nas nieszczęście.

– Moda na look thep zakorzeniona jest w tajskim folklorze. Uboga część społeczeństwa wierzy, że szczęście i dobrobyt można osiągnąć poprzez konszachty z siłami nadprzyrodzonymi. Wiąże się to z zabobonami, które podsycane są za każdym razem, gdy do posiadania własnej lalki przyznają się osoby znane i lubiane – tłumaczy Visisya Pinthongvijayakul, antropolog z The Australian National University, który od lat obserwuje to osobliwe zjawisko. Zdaniem badacza w czasach kryzysu i niedostatku tego typu zabobony odżywają w każdym społeczeństwie.

Look thep nie jest jednak modą współczesną, lecz sięga korzeniami do starego tajskiego rytuału zwanego kuman thong, który miał znacznie bardziej drastyczny charakter. Amuletem z uwięzioną duszą dziecka stawała się nie lalka, lecz prawdziwy obumarły ludzki płód, który najpierw suszono, a następnie pokrywano złotą farbą. Wspólnym mianownikiem obydwu rytuałów jest ochrona przed zagrożeniami i pomoc w osiągnięciu dobrobytu. I choć na pierwszy rzut oka cały obrzęd budzi grozę, w kulturze Dalekiego Wschodu nie jest niczym nadzwyczajnym.

Przykład lalek będących częścią folkloru RPA. Wykonywane ręcznie pełniły funkcję amuletów.Ariadna22822/ShutterstockPrzykład lalek będących częścią folkloru RPA. Wykonywane ręcznie pełniły funkcję amuletów.

W duchy zamieszkujące lalki wierzy się także w Japonii. Od wieków figurkom przypisuje się tam opiekuńcze moce, dlatego należy obchodzić się z nimi z szacunkiem i troskliwością. Wyrazem tej czci jest święto hina-matsuri, obchodzone 3 marca. Tradycyjnie w japońskich domach wystawia się wówczas zestaw lalek zwanych hina ningyo: w wersji minimum powinna to być para lalek przedstawiających cesarza i cesarzową na tle złotego parawanu, w bardziej rozbudowanych wersjach cesarskiej parze towarzyszy większy orszak figurek – w zamożnych domach w sumie nawet do 15. Lalki młodzi Japończycy dostają też m.in. w prezencie ślubnym. Są to figurki pary staruszków Jō i Uby, które symbolizują długie i szczęśliwe życie.

Tradycja hina-matsuri nie jest oryginalnie japońska i wywodzi się z chińskich obrzędów magicznych, praktykowanych już w starożytności. W ich trakcie wszelkie grzechy, choroby i nieszczęścia przenoszono na lalki, a następnie usiłowano się ich pozbyć poprzez wrzucanie kukiełek do rzeki. I jeśli ktoś przebija Japończyków i Tajów pod względem wiary w przesądy związane z lalkami, to będą to właśnie Chińczycy.

Figurka wykonana przez nigeryjski lud Ibibio w połowie XX w. Obecnie w Muzeum Sztuki Afrykańskiej w Waszyngtonie.Debra Millet/ShutterstockFigurka wykonana przez nigeryjski lud Ibibio w połowie XX w. Obecnie w Muzeum Sztuki Afrykańskiej w Waszyngtonie.

W Państwie Środka od wieków unika się złych wpływów duchów mogących znajdować się w lalkach. Bo według jego mieszkańców otwarte oczy lalki ułatwiają wszelkim demonom zamieszkanie wewnątrz kukiełki. W Chinach do dziś krąży wiele opowieści o samodzielnym życiu nawiedzonych lalek, prowadzonym zwłaszcza w nocy. Trudno się więc dziwić, że ich wytwórców traktowano ze szczególną podejrzliwością. Powszechnie uważano, że lalkarz powinien trzymać swoje wyroby z oczami przesłoniętymi tkaniną z zapisanymi na niej magicznymi formułami w odpowiednim pudle pokrytym dodatkowo zaklęciami. Specjalistami od formułowania tych zaklęć byli kapłani taoistyczni, dlatego lalkarze z nimi współpracowali.

Nieodparty urok lalek

Dla Europejczyka znacznie bliższy jest rytuał laleczek wudu, o co postarała się kultura masowa. Stały się one ulubionym tematem powieści grozy i filmów z dreszczykiem. W większości przypadków wbijanie w nie szpilek miało wzmacniać rzucane zaklęcia. Wystarczyło upleść figurkę reprezentującą daną osobę i rzucić na nią urok. W rzeczywistości owe laleczki mają niewiele wspólnego z haitańskim wudu, które wywodzi się z wierzeń ludów zachodnioafrykańskich.

Wudu (także voodoo, voudou lub vodou) nigdy nie było jednolitym kultem, a raczej zlepkiem wierzeń, które zaadaptowali mieszkańcy Haiti. Trudno też traktować je jako relikt zamierzchłych czasów, skoro szacuje się, że liczba osób praktykujących je dzisiaj sięga 60 mln. Aby zrozumieć synkretyczny charakter tych praktyk, należy odwołać się do historii. Podstawę stanowią w tym przypadku rdzenne wierzenia ludów zachodnioafrykańskich (szczególnie Joruba, Kongo czy Ewe), które opierały się w głównej mierze na animizmie i kulcie duchów przodków. Kiedy na przełomie XVI i XVII w. sprowadzano z Afryki niewolników, próbowano ich siłą chrystianizować, ale ci nie wyrzekali się dawnych bogów. Wręcz przeciwnie – łączyli znane sobie rytuały i obrzędy z nową religią. Tak powstało wudu. Słynne laleczki to jednak element folkloru nowoorleańskiego, który pojawił się tam dopiero na początku XX w. Laleczki nie od początku miały też powodować cierpienie i ból, tylko wzmacniać rzucanie uroków (głównie miłosnych). Wykorzystywanie ich w niecnych celach było elementem czarnej magii i w znacznym stopniu marginalne. A że kultura masowa lubi rytuały wyraziste, zrobiła z laleczek wudu sztandarowy obrządek jego wyznawców.

Ukraińska motanka. Komercja sprawiła, że można ją dziś kupić jako pamiątkowy gadżet.Lipatova Maryna/ShutterstockUkraińska motanka. Komercja sprawiła, że można ją dziś kupić jako pamiątkowy gadżet.

W wielu miejscach na Czarnym Lądzie lalki do dziś uważa się za zbyt obciążone magicznymi mocami, by pozwolić bawić się nimi dzieciom. „Wierzono, że pochodzą one z zaświatów, ze specjalnego – sakralnego – terytorium, co upoważniało człowieka do korzystania z nich w różnorodnych religijnych obrzędach”, pisze prof. Henryk Jurkowski w pracy „Lalki w rytuale”. I tak w Nigerii wierzono, że lalki pochodzą z wioski czarodziejek o tajemniczej nazwie Obio Iban Iban, które wytwarzały je, by wykorzystywać w tajemniczych i tylko sobie znanych obrzędach. W wielu innych krajach Afryki przywilej wykonywania lalek powierzano kowalowi, wierząc, że to właśnie on posiada atrybuty czarodzieja.

Do jakich jeszcze obrzędów wykorzystywano lalki? To zależy. Tak zwane gelede towarzyszyły członkom plemienia Joruba podczas rytuałów płodności, odprawianych ku czci bóstwa Sapata. Obrzęd odbywał się w okresie pierwszych siewów, a niewielkie rzeźbione figurki uczestniczyły w żywiołowych tańcach, podczas których młodzi mężczyźni udawali, że kopulują z Matką Ziemią. Plemię Ibibio z Nigerii wykorzystywało lalki w żałobnym spektaklu ku czci zmarłych, trwającym przez kilkanaście nocy po zakończeniu każdej wojny. Lalki w ceremonii pogrzebowej uczestniczyły też na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Jeden z przekazów mówi o figurkach, którymi żałobnicy uderzali o ziemię, czemu towarzyszył rytmiczny dźwięk bębnów, grzechotek i trąbek. Ceremonia miała ułatwić zmarłemu opuszczenie społeczności żywych.

Stosunkowo dużo znajdziemy w Afryce lalek przepowiadających przyszłość lub rozwiązujących aktualne problemy mieszkańców. W Demokratycznej Republice Konga w plemieniu Pende lalka galukoshi znajdowała się na kolanach wróża i skinięciem głowy „reagowała” na imię winnego kradzieży czy innego przestępstwa. Oczywiście tylko szaman umiał prawidłowo zinterpretować jej zachowanie. Członkinie żeńskiej społeczności wróżbiarskiej Sandogo, zamieszkującej pogranicze Wybrzeża Kości Słoniowej, Mali i Burkina Faso, noszą z kolei swoje lalki na głowie, a stawiają je na ziemi i tańczą wokół nich, by ostatecznie ustalić ich wyroki. W Burkina Faso inna społeczność posługuje się lalkami kafigueledio. Nie mają one twarzy, pokryte są poświęconą krwią i prawdopodobnie służą do rzucania uroków.

Osobną grupę lalek stanowią lalki związane z praktykami leczniczymi. W Gabonie do dziś żyją społeczności, w których szaman posługuje się kukłami w celu postawienia właściwej diagnozy. Lalka najczęściej towarzyszy znachorowi podczas badania i to ona jest dla niego punktem odniesienia. Szaman sugeruje pacjentowi, „co lalka widzi”, i na tej podstawie podejmuje decyzje o sposobie leczenia. Podobne praktyki znane były w Meksyku i Ameryce Północnej. Szaman z plemienia Irokezów demonstrował siłę swoich leków właśnie za pomocą lalek.

Krupieniczka (ziarnuszka). Rosyjska tradycyjna lala jest maskotką przynoszącą szczęście, bogactwo i dobrobyt.Dariia Belkina/ShutterstockKrupieniczka (ziarnuszka). Rosyjska tradycyjna lala jest maskotką przynoszącą szczęście, bogactwo i dobrobyt.

Moc tradycji

Irokezi nie byli jedynymi Indianami, którzy wykorzystywali lalki w rytuałach. Własne obrzędy z nimi związane mieli Indianie Hopi, Zuni i Pueblo, zamieszkujący południowo-zachodnie tereny Ameryki Północnej. W tych kulturach lalki zwane tihu związane były z mitycznymi Kaczynami. Były to bóstwa mające moc sprowadzania deszczu oraz mogące wpływać na świat ziemski. Tylko w kulturze Pueblo zidentyfikowano ponad 300 postaci Kaczynów, z których każdy ma własne imię, charakterystyczną maskę, barwy, a także sposób zachowania i gesty. Indianie czcili te duchy natury pod postacią lalek wykonanych z drewna topoli lub sosny, które wręczano w sposób ceremonialny członkom plemienia, a następnie trzymano w domostwach jako rodzaj amuletu. Lalki przekazywane młodym dziewczętom przez plemiennych tancerzy miały też zapewniać im zdrowie i płodność. Wśród Hopi lalki te pierwotnie rzeźbili ojcowie dla swych córek jako rodzaj zapewniających opiekę talizmanów. Kiedy pod koniec XIX w. figurki tihu zaczęły być obiektem zainteresowania etnologów, muzealników i kolekcjonerów, nastał okres komercjalizacji ich produkcji, który trwa w zasadzie do dziś. O ile Indianie Zuni zachowują poufność swoich rytuałów, o tyle członkowie plemienia Hopi nie mają oporów przed pokazywaniem obcym swoich tańców obrzędowych i sprzedawaniem turystom stylizowanych figurek i masek Kaczynów. Hopi wyróżniało również posiadanie kilkunastu lub kilkudziesięciu miniatur tihu, chroniących przed poszczególnymi zdarzeniami i zapewniających pomyślność w różnych sytuacjach. Praktykowali więc zbieranie figurek, by zabezpieczyć się na wszystkie możliwe wypadki.

Pod tym względem niezwykle bliska kulturze indiańskiej jest kultura słowiańska. W naszej pradawnej tradycji lalki wykonywały głównie kobiety, matki i córki (symbol kobiecości i macierzyństwa), a kierowały się przy tym zbiorem ściśle określonych zasad, by amulety chroniły przed złem, przynosiły szczęście oraz spełniały życzenia. Nie mogły np. używać do tego ostrych narzędzi, aby nie „skaleczyć” losu. Lalkę należało też stworzyć „za jednym podejściem”, by przerwa w pracy nie osłabiła jej mocy. Wykonywano je z naturalnych materiałów: skrawków tkanin, słomy czy siana, a wiele z nich miało charakter okolicznościowy. W takiej sytuacji, kiedy życzenie się spełniło, lalkę należało spalić lub zakopać w ziemi. Cechą charakterystyczną słowiańskich lalek był również brak oczu. Wierzono bowiem, że oczy są zwierciadłem duszy, a lalka nie mogła uzyskać własnej tożsamości, ponieważ nie spełniałaby życzeń twórczyni, lecz własne.

Białoruskie żadanice. W tym przypadku wykonane na cześć i pomyślność zakochanej pary.smspsy/ShutterstockBiałoruskie żadanice. W tym przypadku wykonane na cześć i pomyślność zakochanej pary.

Słowiańskie lalki miały różnorodne funkcje: nierozłączki towarzyszyły obrzędom weselnym, otulaczki zawieszane nad kołyską miały chronić dzieci przed złymi duchami, ziarnuszki wypełnione kaszą lub ziarnem opiekowały się gospodarstwem, karmicielki z obfitym biustem zapewniały pomyślność i dobrobyt, lichomanki zawieszane nad kominem odganiały choroby i przeziębienia, a podróżniczki – lalki trzymające woreczek z grudką rodzinnej ziemi – miały opiekować się podróżnymi. Co ciekawe, zwyczaj tworzenia tego typu lalek przetrwał w Europie do dzisiaj. Na Ukrainie robi się tzw. motanki. Nazwę wzięły od techniki wykonania – motania nitkami i włóczkami, okręceniu materiałem korpusu. Jedne z nich przynoszą szczęście, inne zapewniają dobrobyt, a jeszcze inne pomagają wyzdrowieć. Nasi wschodni sąsiedzi wyróżniają aż 90 rodzajów motanek i każdej przypisują inne zadania. Na Białorusi wykonuje się z kolei żadanice, będące głównie lalkami okolicznościowymi, które po spełnieniu życzenia należy zniszczyć. Kiedy następnym razem pomyślimy więc o lalce jako beztroskiej zabawce, warto przypomnieć sobie, jak traktowano je przez wieki.

Wiedza i Życie 10/2018 (1006) z dnia 01.10.2018; Społeczeństwo; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Lalki nie od parady"

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną