Aspergillus niger w powiększeniu. Kolory nadane sztucznie. Buławkowate twory to konidiofory. Tu powstają zarodniki. Aspergillus niger w powiększeniu. Kolory nadane sztucznie. Buławkowate twory to konidiofory. Tu powstają zarodniki. Kateryna Kon / Shutterstock
Środowisko

Zarazki na stopach i w kawie

Keratoliza pięty wskutek infekcji. Zmiany skórne mają charakter dołeczkowatych ubytków naskórka.AnonBoonsong/Shutterstock Keratoliza pięty wskutek infekcji. Zmiany skórne mają charakter dołeczkowatych ubytków naskórka.
Ötzi, człowiek sprzed ok. 5300 lat – współczesne wyobrażenie jego wyglądu.South Tyrol Museum of Archaeology/Ochsenreiter Ötzi, człowiek sprzed ok. 5300 lat – współczesne wyobrażenie jego wyglądu.
Czerwonawe kolonie Serratia marcescens wyhodowane na szalce.plenoy m/Shutterstock Czerwonawe kolonie Serratia marcescens wyhodowane na szalce.
Mycobacterium tuberculosis (czerwony) pod mikroskopem.Rattiya Thongdumhyu/Shutterstock Mycobacterium tuberculosis (czerwony) pod mikroskopem.
Wiadomo, że przeróżne mikroorganizmy znajdziemy na deskach klozetowych, smartfonach, pieniądzach, zmywakach kuchennych i na szczotkach do zębów. Jest jednak jeszcze sporo ciekawych miejsc, gdzie czują się świetnie i skąd mogą nas zaatakować.

Chodzimy w butach po ptasich odchodach na ulicy, psich kupach, gromadzimy całe mnóstwo podejrzanych pamiątek w publicznych toaletach. Na podeszwach może mieszkać nawet 421 tys. różnych bakterii, podczas gdy w środku obuwia zaledwie ok. 2 tys. Wystarczają tylko 2 tyg., by ta niewiarygodnie duża liczba zarazków zgromadziła się na nowej parze butów. Na niemal wszystkich przebadanych sztukach obuwia znaleziono bakterie E. coli, znane zarazki jelitowe będące wskaźnikiem zanieczyszczenia fekaliami. Cztery osoby na dziesięć mają te mikroby przyklejone do podeszew butów. Tam pałeczki te mogą przeżyć nawet kilka miesięcy, ponieważ chodząc, wciąż dostarczamy im nowych dawek bakteryjnego pożywienia. Wśród 27 kolejnych stwierdzonych gatunków bakterii znajdowały się także te wywołujące zapalenie dróg moczowych oraz Serratia ficaria, które mogą doprowadzić do infekcji dróg oddechowych. Wszystkie te mikroby nie powinny od razu wzbudzać obaw, jeśli mają państwo zdrowy układ immunologiczny. Bywają jednak wśród nas ludzie nieodporni.

Badaczy zaalarmowały jednak inne bardzo nieprzyjemne mikroby. Na przebadanych butach odkryto takich podróżnych jak Clostridium difficile – co jest nieco dziwne, bo te bakterie w formie laseczek właściwie nie lubią tlenu. Jak wynika z analizy naukowców z uniwersytetu w Houston, było nimi zanieczyszczonych ponad 40% butów. Te właściwie dość niegroźne bakterie jelitowe występują w naszym układzie trawiennym wraz z setką innych gatunków. Mają one jednak swoją ciemną stronę. Należą do najczęściej występujących zarazków szpitalnych, odpornych na liczne antybiotyki. Zdrowi ludzie, którzy zarażą się C. difficile, z reguły nie mają żadnych dolegliwości. Infekcja staje się problemem dopiero wtedy, kiedy flora jelitowa jest zaburzona, np. po długim okresie przyjmowania antybiotyków. Symptomy obejmują dolegliwości od lekkiej biegunki po ciężkie stany zapalne jelit i towarzyszące im komplikacje. Niestety C. difficile są bardzo odpornymi bakteriami. W formie przetrwalników potrafią przetrwać w środowisku bardzo długo, np. na klamkach u drzwi, aparatach telefonicznych czy na butach. Całą tę kolorową zgraję bakterii, które przyczepiają się do butów, bezwiednie roznosimy po domu. Zanosimy je do kuchni, łazienki albo rozprowadzamy po dywanie w salonie. Szczególnie wrażliwe na nie są dzieci w wieku do dwóch lat, bo najczęściej bawią się na podłodze, a ponieważ ok. 80 razy na godzinę wkładają dłonie do ust, to w ten sposób mogą przejąć te zarazki. Zagrożenie jest wyjątkowo wysokie, ponieważ bakterie z parku, sklepu lub z ulicy lądują bezpośrednio w dziecięcych ustach.

Buty są najważniejszymi środkami transportu służącymi do roznoszenia mikroorganizmów. Jak to wygląda z praktycznego punktu widzenia? Dagmar Schoder, badaczka z Uniwersytetu Weterynaryjnego w Wiedniu, z detektywistycznym wyczuciem zbadała, jak zarazki z publicznej toalety za pośrednictwem naszych butów przenoszą się aż do mieszkań. Jako „agentów” wykorzystała do tego bakterie z produktów spożywczych z gatunku Listeria, które śledziła od toalety aż do pokoju. Mikroby trzymały się szczególnie dobrze na butach z wyprofilowaną, bieżnikowaną podeszwą. Około 14% butów zimowych, 13% butów turystycznych i prawie 6% butów sportowych było zasiedlonych przez bakterie Listeria. Aby nieproszeni goście nie dostali się do mieszkania, według ekspertki należy przestrzegać jednego zalecenia: w butach, w których przemierzamy ulice, po prostu nie należy wchodzić do pokoi, kuchni i jadalni. W najlepszym wypadku należałoby je zmieniać na wycieraczce przed drzwiami wejściowymi do mieszkania.

Rada: aby oczyścić obuwie z uporczywych bakterii C. difficile, powinno się je po prostu wrzucić do pralki. Jak stwierdzono podczas starszych badań, przeprowadzonych na Uniwersytecie Arizony, jedno pranie pomaga usunąć 90% zarazków. W przyszłości zachowujmy się zatem jak Japończycy. Proszę zdejmować buty, zanim wejdą państwo do mieszkania. Oczywiste jest, że należy umyć ręce przed jedzeniem albo po skorzystaniu z toalety, i sensowne wydawałoby się także, by nie wnosić brudu z ulic do domu. Być może faktycznie w skarpetkach wyglądamy nieco mniej elegancko, ale przynajmniej pozostaniemy zdrowi.

W pogoni za tajemnicą śmierdzących stóp

Serowaty zapach stóp wywołują bakterie rozkładające pot, który w przeciwnym razie pozostawałby zapachowo neutralny. Niektóre mikroby wyjątkowo lubią ten obszar ciała: na samej tylko pięcie znaleziono 80 gatunków mikroorganizmów. Dla bakterii stopy są prawdziwą krainą mlekiem i miodem płynącą – ok. 250 tys. gruczołów potowych wytwarza ćwierć litra potu, a ponieważ mniej więcej przez 16 godz. dziennie nogi tkwią w butach, wilgoć ta jest wchłaniana przez obuwie i skarpetki – i nieprzyjemny zapach się nasila. Mieszanina bakterii gorliwie produkuje trzy trącące stęchlizną składniki: metanotiol, który wyróżnia się zapachem zgnilizny, kwas izowalerianowy o charakterystycznym zapachu sera, a także kwas propionowy z kwaśną nutą zapachową. To gotowy przepis na śmierdzące stopy!

Smród w butach nie jest osiągnięciem czasów nowożytnych – towarzyszy nam poprzez całą historię ewolucyjną. Już ponad 40 tys. lat temu neandertalczycy owijali sobie stopy zwierzęcymi futrami i skórami, by chronić je przed zimnem, cierniami i ostrymi kamieniami. Buty Ötziego (ok. 3300 r. p.n.e.) były np. wykonane ze skóry jelenia, trawy i lipowego łyka, a podeszwę zrobiono ze skóry niedźwiedzia.

Który z przedstawicieli mikrobiologicznej wspólnoty mieszkaniowej butów jest odpowiedzialny za typową nieprzyjemną woń spoconych stóp? To poruszające cały świat pytanie nurtowało już wielu naukowców. Na pierwszy ślad naprowadziły badaczy komary. Owady te potrafią zlokalizować człowieka z odległości 40 m, wystarczy, że za pomocą swoich wrażliwych czułków zarejestrują obecność mieszanki sfermentowanego potu i rozkładającego się białka. Widocznie szczególnie wabiąco działają na nie nasze stopy. Badacz malarii Bart Knols, by to sprawdzić, wymyślił okrutny eksperyment. Umieścił nagich ochotników w wielkiej klatce pełnej komarów i analizował, gdzie owady się wkłuwały. Okazało się, że po prostu mają bzika na punkcie stóp.

Pewien cytat naprowadził Knolsa na trop wabika na te owady: „Ser pachnie stopami, nie na odwrót”. Zapachy nóg i sera mają zdumiewająco wiele wspólnego. Intensywna woń w obu przypadkach jest dziełem Brevibacterium – małych bakterii kwasu mlekowego. Mieszkają między palcami u stóp i podczas rozkładu protein w środowisku ubogim w tlen tworzą związek metanotiol (CH3-SH), który pachnie podobnie jak przepocona skarpetka. W Holandii odór stóp jest zresztą nazywany „serem palców u stóp”. Na komary widliszki, które wywołują malarię, intensywny aromat sera limburskiego działa nawet dwa lub trzy razy bardziej wabiąco niż zapach spoconych stóp, dlatego w Afryce używa się tego produktu spożywczego do chwytania komarów. Tak więc wstydliwy odór może ratować życie.

W kwestii tej przykrej woni mikrobiolodzy mieli jednak na celowniku nie do końca właściwego sprawcę. Niedługo później angielski chemik Keith T. Holland z uniwersytetu w Leeds skupił się podczas poszukiwań winnego na Micrococcus sedentarius. Ta kulista bakteria może za pomocą enzymów trawiennych rozmiękczać i trawić zrogowaciały naskórek podeszwy stóp. Wywołana przez nią choroba nosi nazwę keratolizy dziobatej – nie brzmi to zbyt apetycznie, a i nie wygląda zbyt dobrze. Bakteria sprawia poważne kłopoty maszerującym żołnierzom i górnikom, ponieważ ich stopy długimi godzinami tkwią odcięte od dopływu powietrza w wysokich butach lub gumowcach.

Poprzez testy polegające na obwąchiwaniu badacze zidentyfikowali kandydatów z wybitnie przepoconymi stopami. Silny odór był zawsze powiązany z większą liczbą bruzd w zrogowaciałym naskórku. Ku zaskoczeniu zespołu bakterie z gatunku Micrococcus sedentarius znaleziono także u testowanych osób, które w ogóle nie miały keratolizy. Zarazki żyją zatem także na stopach zdrowych ludzi, ale w tak niewielkiej liczbie, że nie wyrządzają żadnych szkód. Wyniki uzyskane przez naukowców wskazują na to, że mikroby atakują stopy, kiedy te przez dłuższy czas tkwią w wilgotnych butach. Na ich powierzchni dochodzi przez to do zmiany środowiska: bakterie chętniej się rozwijają i produkują więcej enzymów rozkładających proteiny, które potem atakują zrogowaciały naskórek.

Detektywistyczna rozgrywka toczy się dalej. Badacze z Leeds widzą związek między charakterystycznie serową wonią stóp a kolejnymi mikrobami, takimi jak stafilokoki i maczugowce (bakterie z rodzaju Corynebacterium). Od pewnego momentu badania są wspierane przez przemysł, np. przez firmę Scholl. Wyniki mogą przynieść korzyści nie tylko żołnierzom i górnikom, lecz także wszystkim tym, którzy muszą się zmagać z odorem stóp.

Kilka sprytnych pomysłów przeciwko nieprzyjemnemu zapachowi jest dostępnych już dziś, np. skarpetki z miedzią, która ma tę charakterystyczną cechę, że zabija bakterie i grzyby. Najpierw stopniowo niszczy błonę komórkową, a następnie paraliżuje przemianę materii jednokomórkowców. Dla ludzkich komórek jest zupełnie nieszkodliwa. Ponadto metalowe włókna mogą być w prosty sposób łączone z różnymi włóknami tekstylnymi, np. poliestrowymi lub bawełnianymi. W skarpetkach wspierają procesy leczenia i chronią przed infekcjami.

Pierwsze zastosowanie skarpetek z miedzią nastąpiło po tragicznym wypadku. W chilijskiej kopalni w San Jose zostało zasypanych 33 górników, którzy potem musieli zostać poddani leczeniu, ponieważ z powodu braku pożywienia u zamkniętych przez 69 dni pod ziemią mężczyzn wystąpiły infekcje i choroby skóry. Przez szyb zaopatrzeniowy dostarczono im m.in. skarpetki z miedzią. Już po akcji ratunkowej pozytywne relacje zasypanych na temat poprawy stanu ich stóp zwróciły uwagę ekspertów na nową technologię z wykorzystaniem miedzi.

W przypadku brzydko pachnących stóp należy robić wszystko, by bakterie miały tak niekorzystne warunki, jak to tylko możliwe. Świeżo umyte stopy bez zrogowaciałego naskórka są dla nich mniej zachęcające. Ponadto ważną rolę odgrywają warunki panujące w butach. Bakterie uwielbiają, kiedy jest ciepło i wilgotno. Codziennie świeże skarpetki z naturalnego oddychającego materiału oraz buty przepuszczające powietrze, które regularnie wysychają, są raczej mało atrakcyjne dla mikroskopijnych gości.

Lady in pink – spleśniałe życie w spoinach

Spoiny między płytkami to prawdziwe ekosystemy. Naukowo dowiedziono, że fugi na ścianach łazienek należą do największych nisz ekologicznych i tym samym są higieniczną piętą achillesową w domach. Te informacje pochodzą z Global Hygiene Council, stowarzyszenia największych światowych ekspertów w tej dziedzinie. Spoiny obok muszli klozetowych, kranów i drzwi szaf to miejsca, gdzie kryje się najwięcej bakterii. Dotyczy to zwłaszcza wyłożonych płytkami brodzików prysznicowych na poziomie podłogi. Jak większość z nas miała okazję się przekonać po męczących doświadczeniach, fugi są trudne do wyczyszczenia. Tutaj brud i bakterie mogą się usadowić łatwiej niż na gładkich powierzchniach. Agresywne środki czyszczące najczęściej przynoszą więcej szkody niż pożytku. Spoiny między płytkami, często szorowane dostępnymi w handlu preparatami dezynfekującymi lub chemicznymi środkami czystości, stają się kruche i porowate. To idealna sytuacja do ataku ze strony drobnoustrojów. W porowatym materiale szybko zbiera się wszelkiego rodzaju brud, podobnie jak w miejscach objętych rdzą i na nadwerężonych czasem gumowych i silikonowych uszczelnieniach.

Spoiny między płytkami są newralgicznym miejscem w łazience. Brud zachowuje się zgodnie z łatwą do zrozumienia zasadą: najpierw musi utworzyć się podkład, następnie coś może się do niego przyczepić. Dopiero w następnej kolejności osiedlają się pierwsze istoty żywe i zakładają „miasta mikrobów”. Przy czym mikroorganizmy zawsze chętniej wybierają stare budownictwo, dłużej istniejące osady wapienne i zardzewiałe elementy – to łatwiejsze niż żmudne zdobywanie nowych terenów. Także na silikonowych fugach osiedla się mnóstwo drobnoustrojów. Dlatego obowiązuje zasada: najlepszy brud to ten, który w ogóle nie powstaje i się nie osadza.

Co zatem zasiedla fugi między płytkami i odpowiada za przepiękne efekty kolorystyczne w kabinie prysznicowej – od barwy różowoczerwonej po czerń? Spoina, wszystko jedno czy silikonowa, czy cementowa, jest pełna kropidlaka czarnego (Aspergillus niger), zwykłej czarnej pleśni – łatwo ją rozpoznać ze względu na czarne przebarwienia. Preferuje ona wilgoć i obficie zastawiony stół z substancjami organicznymi, którymi może się odżywiać. Aspergillus może być niebezpieczny dla naszego zdrowia. Pleśń często jest przyczyną infekcji grzybiczych oraz trudności z oddychaniem, astmy i alergii. Dlatego należy regularnie myć spoiny środkami czyszczącymi z octem lub gorącą wodą. Spryskanie sprejem do wanien Aspergillus kwituje uśmiechem politowania, ale z porządnej szczotki ryżowej już się nie śmieje. Poza tym, by popsuć grzybom zabawę, można zastosować silikon ze środkiem grzybobójczym do pomieszczeń wilgotnych.

Obok kropidlaka w łazience może się także objawić „Lady in Pink” – Serratia marcescens (pałeczka krwawa). Różowe przebarwienia lub też różowawy śluz pod prysznicem, w odpływie lub w toalecie to efekt obecności tej bakterii. Jej kolonie zawdzięczają swoje ekstrawaganckie zabarwienie czerwonemu pigmentowi pirolowemu – prodigiozynie. Nazwa wywodzi się od łacińskiego słowa prodigium („cudowny znak”) i wiąże się z ciekawą historią. Serratia marcescens została odkryta w 1819 r. na zepsutej polencie przez farmaceutę Bartolomea Bizia z Padwy. Uważał on kolonie za grzyba i nadał mu nazwę, którą chciał uhonorować swojego nauczyciela fizyki i konstruktora parowców Serafino Serratiego z Florencji. Serratii przypisuje się „cud z Bolseny” i inne cuda krwi w Kościele. Tak jak grzyby pleśniowe, bakteria może dostać się na hostie i zabarwiać je na czerwono, co budzi fałszywe wrażenie, jakoby doszło do cudu eucharystycznego. Mające postać pałeczek bakterie Serratia występują wszędzie w środowisku – w glebie i wodzie, na zwierzętach i roślinach, a także w naszej florze jelitowej. Z reguły są niegroźnymi mikrobami rozkładającymi substancje organiczne. W naszych łazienkach znajdują optymalne warunki. Uwielbiają wilgotne miejsca obfitujące w fosforany, chętnie żywią się resztkami mydła i szamponu. Wiele osób obserwuje nasilenie problemu w miesiącach letnich, kiedy jest cieplej i okna przez cały dzień są otwarte, bo wtedy bakterie bez przeszkód mogą przeniknąć z otoczenia. Bakterie te nie stanowią zagrożenia dla zdrowych ludzi, mogą jednak zainfekować osoby z osłabionym układem immunologicznym. Zarazki te wywołują grypę żołądkowo-jelitową z wymiotami i biegunką, którą można jednak dość łatwo leczyć antybiotykami.

Jako bakteria jelitowa Serratia może być przenoszona praktycznie po każdym pójściu do toalety, jeśli nie myjemy wystarczająco starannie rąk. W sytuacji gdy układ immunologiczny jeszcze nie jest w pełni rozwinięty, jak u noworodków, zarazek może wywoływać stany zapalne, a niekiedy choroby zagrażające życiu. Nie da się łatwo usunąć bakterii Serratia z łazienki, jeśli już na dobre się w niej zadomowiły. Najbardziej skuteczne są środki dezynfekujące i wybielacze chlorowe.

Pod prysznicem – bakterie we mgle

Rano po przebudzeniu – szybko pod prysznic. Codzienna kąpiel oczyszcza, rozbudza i jest dobra dla zdrowia, ale w pewnych okolicznościach może być ryzykowna. Nawet jeśli nie widać tego na pierwszy rzut oka, to wcale nie bierzemy prysznica sami. Wraz ze strumieniem wody w trakcie radosnych ablucji opada na nas także potok bakterii z rur wodociągowych i armatury.

Zjawiskiem znanym lekarzom już od dłuższego czasu jest „płuco ratownika” (life-guard lung). Występuje u tej szczególnej grupy zawodowej i u ludzi, którzy mają wiele wspólnego z wodą, np. w aquaparkach. Sprawcą są bakterie, które wraz z najdrobniejszymi drobinkami wody przenikają z powietrzem do płuc. Tę wodną mgiełkę nazywa się aerozolem, powstaje ona podczas rozpryskiwania się wody w wodospadach, ale także pod prysznicami. Ponieważ prysznic znajduje się praktycznie w każdym domu, jest wielce prawdopodobne, że problemem dotknięci są nie tylko ratownicy na basenach. Czy nie powinniśmy mówić zatem raczej o „płucu prysznicowym”?

Hipotezę tę postanowili sprawdzić amerykański biolog Norman Pace i jego koledzy z Uniwersytetu Kolorado w Boulder, a oto wynik tych badań: mikroby uwielbiają słuchawki prysznicowe. W ciepłym, ciemnym i wilgotnym otoczeniu czują się szczególnie dobrze i z zachwytem tworzą tam swoje bakteryjne wspólnoty mieszkalne. W biofilmach zagęszczenie drobnoustrojów może szybko stukrotnie przekroczyć to występujące w wodociągach. Tak więc słuchawki prysznicowe niekiedy szybko stają się „rozpryskiwaczami bakterii”. Badacze wskazują ponadto, że wraz z pierwszym strumieniem wody drobnoustroje opadają z prysznica na kąpiącego się jak mżawka. Biolodzy molekularni przeanalizowali 45 słuchawek prysznicowych z różnych miast, m.in. Chicago, Denver i Nowego Jorku, pod kątem genetycznych śladów bakterii. Rezultat – są one zamieszkiwane przez bogatą bakteryjną wspólnotę przede wszystkim oportunistycznych drobnoustrojów. Takie zarazki szczególnie chętnie atakują ludzi, którzy są osłabieni lub mają obniżoną odporność, a więc chorych, kobiety w ciąży lub seniorów.

W ponad 30% słuchawek prysznicowych za podejrzanego uznano bakterie Mycobacterium avium. U ludzi ze słabym układem immunologicznym mogą doprowadzić do gruźlicy, zapalenia płuc i choroby Crohna, przede wszystkim wtedy, kiedy są wciągane do płuc w formie najdrobniejszych kropelek. Mycobacterium nie jest zresztą drobnoustrojem nieznanym – bakterię o postaci prątków, z taką samą nazwą rodzajową, a mianowicie Mycobacterium tuberculosis, w 1882 r. odkrył Robert Koch. W przeciwieństwie do niej nasz przedstawiciel tego rodzaju należy do nietypowych mykobakterii niegruźliczych, choć powoduje gruźlicę ptaków. Drobnoustroje w formie prątków należą do grupy wolno rosnących i aby osiągnąć pełnię szczęścia, potrzebują temperatury około 37ºC. Mogą z powodzeniem przetrwać w wodzie wodociągowej i są odporne na gorącą wodę o temperaturze do 140ºC. W przypadku osób ze słabym układem odpornościowym możliwe jest zachorowanie na zapalenie płuc z symptomami podobnymi do gruźliczych, jak zmęczenie, krótki oddech lub kaszel. Zarazek może stać się problematyczny, ponieważ często nie zostaje odpowiednio szybko rozpoznany, a konwencjonalne antybiotyki o szerokim spektrum na niego nie działają.

Lepiej więc zamontować sobie słuchawkę prysznicową z metalu. Plastikowe są szczególnie pożądane przez bakterie, uwielbiają one ten materiał i licznie go zasiedlają. Poza tym niekoniecznie należy kierować pierwszy strumień wody na swoją twarz. W ten sposób otrzymuje się bowiem szczególnie dużą dawkę bakterii z rodzaju Mycobacterium, która wcale nie jest zdrowa. Radę tę warto sobie wziąć do serca zwłaszcza w hotelach. Lepiej odkręcić wodę na dwie minuty, by po prostu się lała, to zmniejsza zagrożenie infekcją.

Niestety wcale nie jest takie proste pozbycie się nieproszonych domowych duchów, jeśli już raz niepokoiły nas w związku z prysznicem. Dezynfekcja służy jedynie uciesze uporczywych mikrobów. Badacze podjęli w Denver próbę usunięcia ze słuchawki prysznicowej stosunkowo niegroźnej bakterii Mycobacterium gordonae za pomocą wybielacza, a więc środka, który zazwyczaj nie pozostawia żadnego życia. Test po trzech miesiącach wykazał jednak, że w biofilmie było trzykrotnie więcej bakterii. Rzekoma dezynfekcja sprawiła, że zdolne do dostosowywania się bakterie dodatkowo uodporniły się na chlor. Zresztą od jakiegoś czasu naukowcy zaczęli traktować prysznic ze sceptycyzmem. Już w 2006 r. medycy informowali w czasopiśmie specjalistycznym „Clinical Infectious Diseases”, jakoby ostatnio stale zwiększała się liczba niegruźliczych infekcji płuc. Przypuszczali wówczas, że przyczyną tego była rosnąca popularność prysznica jako alternatywy dla kąpieli w wannie.

Aktualne badania pokazują, że zarazek w krajach uprzemysłowionych wywołuje więcej problemów niż jeszcze kilka dekad temu, wielu ludzi chętniej bowiem bierze prysznic niż kąpiel w wannie. Mycie trwa o wiele krócej i zużywa się mniej wody, ale wystawiamy się na dodatkowe ryzyko.

Bakterie uwielbiające kawę

Ekspres do kawy – według badań grupy badawczej z uniwersytetu w Walencji – jest średniej wielkości mikrobiologicznym zoo. W każdej kuchni znajdują się ciemne kąty, do których nie dociera światło, i należy do nich zbiornik wychwytujący w ekspresie do kawy. Tam, gdzie wpadają zużyte kapsułki i gdzie gromadzi się kapiąca woda, swoją ojczyznę ma imponująca i różnorodna grupa mikrobów. Zamieszkuje ją od 35 do 67 klas bakterii, na których zdaje się nie robić żadnego wrażenia gorąca woda używana do zaparzania kawy. Hiszpańscy naukowcy odkryli to podczas pierwszej inwentaryzacji wspólnoty mieszkaniowej mikrobów w ekspresach na kapsułki. Przebadali urządzenia, które stały w prywatnych domach, firmach i instytucjach uniwersyteckich od ponad roku i były używane każdego dnia do dwudziestu razy. Badania otrzymały nieciekawą nazwę: „Bakteriobiom ekspresów do kawy – różnorodność biologiczna i kolonizacja zbiornika wychwytującego w ekspresie do kawy”. Brzmi to trochę tak, jakby chodziło o podbój nowych kontynentów, ale to określenie nie całkiem jest bezpodstawne.

Zdumiewające dla badaczy było to, że tak liczne wspólnoty mieszkaniowe mikrobów utworzyły się w kawie, a przecież zawiera ona kofeinę, uważaną za naturalny składnik o właściwościach antybakteryjnych. Wśród bakterii występuje jednak kilku specjalistów, którzy neutralizują to działanie lub po prostu potrafią przetrwać w niesprzyjających warunkach. Do najliczniej reprezentowanych należą Pseudomonas i enterokoki. Nie ma nic dziwnego w tym, że także tutaj znajdujemy często występujące w otoczeniu i szybko poruszające się za pomocą wici pałeczki Pseudomonas. W końcu bakterie te są wszechobecne, otrzymały nawet przezwisko „drobnoustrojów kałuży”.

Nie było zatem zaskoczeniem, że można je spotkać w kawie. Od lat 70. XX w. wiadomo, że mogą rozkładać kofeinę – w świecie bakterii jest to raczej egzotyczna cecha. Mikroby uzależnione od kawy zostały odkryte, kiedy badacze szukali nowych sposobów, by powstrzymać kornika Hypothenemus hampei. Pomimo rozmiarów ziarnka ryżu wzbudza on przerażenie wszystkich producentów kawy. Fakt, że owad ten jest odporny na kofeinę, wynika ze składu jego flory jelitowej, do której należą m.in. bakterie Pseudomonas. Kofeina jako wtórny roślinny związek chemiczny jest środkiem obronnym, za pomocą którego rośliny chronią się przed głodnymi, żerującymi na nich stworzeniami, tymczasem te bakterie potrafią ją wykorzystywać jako główne źródło pożywienia. Wytwarzają enzym, za pomocą którego kruszą podstawowy szkielet kofeiny i pobierają zawarte w niej pierwiastki, takie jak węgiel, azot, wodór i tlen, by rosnąć i się rozwijać. Tym samym wyposażony w bakterie Pseudomonas maleńki chrząszcz może wykorzystywać ziarna kawy jako inkubatory, domostwa i weselne apartamenty.

Eksperci przez dwa miesiące obserwowali nowy ekspres do kawy po jego uruchomieniu. W pierwszym miesiącu rewir zajmują liczne drobnoustroje pionierskie z otoczenia – wprowadzają się tam i wyprowadzają. Tym osadnikom jest właściwie wszystko jedno, gdzie żyją. Wykorzystują zastaną sytuację, jak potrafią najlepiej, a potem przenoszą się gdzie indziej. To z kolei zauważają inne bakterie, które przybywają w drugim miesiącu, by już zostać na stałe. Od tego momentu nie da się już odróżnić świeżej wspólnoty mieszkaniowej mikrobów od wspólnot w dłużej używanych ekspresach. Naturalnie w tej wspólnocie mieszkaniowej występuje także kilka zarazków chorobotwórczych. Dla ludzi ze sprawnym układem immunologicznym nie są one jednak żadnym zagrożeniem. Aby wypić bez obaw filiżankę porannej kawy, należy po prostu codziennie opróżniać pojemnik na fusy lub wychwytujący skapującą wodę i myć go ciepłą wodą z detergentem. Wtedy można z przyjemnością – i bezpiecznie – raczyć się smakiem napoju z palonych ziaren kawy.

***

Fragmenty pochodzą z książki Susanne Thiele „Jak wirusy i bakterie rządzą naszym życiem. Nowe zdumiewające ustalenia o naszych mikroskopijnych współlokatorach”, przeł. Bartosz Nowacki, Prószyński i S-ka.

Wiedza i Życie 7/2020 (1027) z dnia 01.07.2020; Mikrobiologia; s. 16

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną