Nikt nie wie, jak wygląda ani czym właściwie jest, ale nawet najwięksi sceptycy, obserwując wody Loch Ness, wypatrują w nich legendarnego potwora. Nikt nie wie, jak wygląda ani czym właściwie jest, ale nawet najwięksi sceptycy, obserwując wody Loch Ness, wypatrują w nich legendarnego potwora. Victor Habbick / Shutterstock
Środowisko

Nessie wiecznie żywy

Przynależność DNA ustalona na podstawie analizy próbek z Loch Ness.Infografika Zuzanna Sandomierska-Moroz Przynależność DNA ustalona na podstawie analizy próbek z Loch Ness.
Dzięki badaniom DNA środowiskowego w 2012 r. naukowcom udało się odkryć w Bałtyku ślady obecności grindwali.Andrew Sutton/Shutterstock Dzięki badaniom DNA środowiskowego w 2012 r. naukowcom udało się odkryć w Bałtyku ślady obecności grindwali.
Czyżby rozwiązaniem zagadki miał być wielki węgorz? Wiele na to ­wskazuje. Największe osobniki w Europie dorastają do 2 m.cynoclub/Shutterstock Czyżby rozwiązaniem zagadki miał być wielki węgorz? Wiele na to ­wskazuje. Największe osobniki w Europie dorastają do 2 m.
Choć naukowcom nie udało się dowieść, że w Loch Ness żyje jakiekolwiek nieznane stworzenie, legenda od lat ma się dobrze.

Nie wierzę w istnienie Nessiego, ale jestem otwarty na pomysł, że mogę się mylić – zapowiadał przed rokiem prof. Neil Gemmell z University of Otago w Nowej Zelandii, który w maju 2018 r. przyjechał z zespołem genetyków nad szkockie Loch Ness. Celem naukowców nie było poszukiwanie słynnego potwora, lecz skatalogowanie wszystkich gatunków roślin i zwierząt żyjących w tamtejszym zbiorniku dzięki zidentyfikowaniu ich środowiskowego DNA w próbkach wody. Jest to względnie nowa metoda badań, zapoczątkowana w latach 90., która szybko zyskała opinię solidnego narzędzia do dokumentowania egzystencji żywych istot (zarówno dużych, jak i mikroskopijnych) w danym miejscu. Jednocześnie służy do badania rozmieszczenia gatunków, których nie ma już na danym obszarze, ale których ślady genetyczne nadal są zachowane w osadach. Dzięki tej metodzie w 2012 r. odkryto w Bałtyku ślady obecności grindwali, a w 2018 r. natrafiono na sześć gatunków rekinów, których nigdy nie podejrzewano o pojawianie się w okolicach archipelagu Nowej Kaledonii.

Teraz zespół nowozelandzkich naukowców przedstawił wyniki swoich półtorarocznych badań. – Nasza analiza uchwyciła wszystko, co naszym zdaniem znajduje się w jeziorze. Mamy doskonałą bazę danych, która w porównaniu z przyszłymi testami umożliwi identyfikację trendów i zmian w środowisku Loch Ness – mówi prof. Gemmell. Wnioski rozczarują jednak poszukiwaczy sensacji i zwolenników teorii o wielkim potworze zamieszkującym głębiny jeziora. Badania wykluczają obecność w nim dużych ryb, ssaków czy gadów,

które mogły stać za dotychczasowymi doniesieniami o potworze. Naukowcy znaleźli za to znaczną ilość DNA węgorzy, obecnego niemal w każdym miejscu, gdzie pobierano próbki. – Dane genetyczne nie zdradzają rozmiaru ryb, ale biorąc pod uwagę ilość ich DNA, nie możemy wykluczyć, iż potwór z Loch Ness jest po prostu gigantycznym węgorzem – podsumował prof. Gemmell. Największe europejskie osobniki osiągają ponad 2 m długości, naukowcy podkreślają jednak, że w sprzyjających warunkach mogłyby być większe. Czy to oznacza, że tajemnica słynnego Nessiego została raz na zawsze rozwiązana? Bynajmniej. To jedna z największych zagadek kryptozoologii i nawet najtwardsze dowody nie obalą mitu, który narastał przez dziesiątki lat.

Medialna kariera

Fenomen potwora z Loch Ness (jeśli w ogóle może być mowa o jakimkolwiek potworze) polega na tym, że tak samo, jak nikomu nie udało się udowodnić jego istnienia, tak trudno o jednoznaczny dowód, że niczego nie ma na rzeczy. Niedomówieniami karmią się wszystkie mity. Wiele rzekomych zdjęć tego stworzenia i filmów z nim okazało się podróbkami, podobnie jak relacje świadków, a dowody biologiczne, które mogłyby poprzeć jego istnienie (kości, skóra, odchody etc.), nie istnieją. Na wyobraźnię z całą pewnością działają rozmiary Loch Ness, największego w Szkocji jeziora, które ciągnie się na długości ponad 37 km, a w najgłębszym punkcie ma nawet 230 m.

Początki medialnej kariery Nessiego sięgają lat 30., kiedy to w lokalnej gazecie „Inverness Courier” z 2 maja 1933 r. pojawił się artykuł autorstwa Alexa Campbella. Dziennikarz opisał w nim relację państwa Mackay, właścicieli hotelu w Drumnadrochit, którzy miesiąc wcześniej mieli dostrzec w wodach jeziora tajemnicze zwierzę. Campbell pisał: „Stworzenie baraszkowało całą minutę. Kształtem przypominało nieco wieloryba. Wzburzona woda pieniła się i przelewała jak we wrzącym kotle (…). Patrzący odnieśli wrażenie, że uczestniczą w niesamowitym wydarzeniu, i uświadomili sobie, że nie był to zwykły mieszkaniec głębiny”. Redakcja „The Northern Chronicle”, która odniosła się do publikacji konkurencji, pierwsza użyła sformułowania „potwór”.

Nie minął miesiąc, jak zaczęli pojawiać się kolejni świadkowie. Grzbiet tajemniczego stworzenia miał dostrzec Alexander Shaw, który akurat wypoczywał z synem nad brzegiem jeziora. Rodzina MacLennanów z Temple Pier utrzymywała, że stwór, którego dostrzegła, miał 10 m długości, posiadał cztery płetwy, a wystającą ponad taflę wody szyję pokrywała sierść. Dwóch garbów na grzbiecie dopatrzyła się z kolei niejaka Nora Simpson, która twierdziła, że obserwowała tajemnicze zwierzę przez dobre 5 min.

W ciągu roku zgłoszeń na temat stwora pływającego w Loch Ness napłynęło ponad 50. Historie te szybko zostały podchwycone przez prasę na całych Wyspach i jeszcze w 1934 r. drukowane były w gazetach francuskich. Kilka lat później pisała o nich cała Europa, a obecnie doniesienia na temat Nessiego mają charakter globalny. Łączna liczba relacji na temat zwierzęcia wynosi już kilka tysięcy pozycji i ciągle napływają nowe. Nie zawsze są to opisy pojedynczych świadków. 8 października 1957 r. niedaleko miejscowości Strone tajemnicze stworzenie miał zobaczyć cały autokar turystów. Z kolei 11 sierpnia 1960 r. dziwny obiekt obserwowało 15 osób znajdujących się w hotelu The Clansman. Jak twierdzili świadkowie, ujrzeli zwierzę płynące ok. 60 m od nich. Miało trzy ciemnoszare garby oraz dwie widoczne wiosłujące płetwy.

Popularność przekazów została wzmocniona, gdy oprócz relacji świadków pojawiły się zdjęcia i materiały filmowe. Pierwszą fotografię tajemniczego stworzenia z Loch Ness miał wykonać Hugh Gray, mieszkaniec Foyers. 12 listopada 1933 r. uchwycił w kadrze coś, co zgodnie z jego relacją było stworzeniem o dużym tułowiu i długiej wyprostowanej szyi. Zdjęcie wraz z krótką relacją jednego ze świadków pojawiło się na łamach dziennika „Daily Mail”. Opinie ekspertów na jego temat były jednak sceptyczne. Prof. Graham Kerr z University of Glasgow oznajmił, że „jako obraz żywego stworzenia fotografia jest nieprzekonująca”, a J.R. Norman z British Museum podsumował zdjęcie stwierdzeniem, że „wszystko sprowadzić można do wieloryba z butelkowatym nosem, większego gatunku rekina czy wreszcie po prostu wraku statku”. Wśród wyjaśnień można było nawet usłyszeć, że fotografia przedstawia płynącego psa, trzymającego w pysku kij.

Niemałą sensację wzbudził film nakręcony 12 grudnia 1933 r. przez Malcolma Irvine’a, który przybył nad Loch Ness specjalnie po to, by uwiecznić tajemnicze stworzenie. Jeśli wierzyć autorowi, już po trzech godzinach wyczekiwania udało mu się nagrać obiekt mający 5 m długości, który poruszał się z prędkością 35 km/h. Na taśmie faktycznie zarejestrowano coś, co ma jakby garby i przesuwa się z lewej na prawą stronę kadru. Najwyraźniejsze ruchy wykonywał ogon, być może zbliżony wyglądem do ogona wielorybiego. Czy nagranie przedstawiało prawdziwe zwierzę? Także w tym przypadku naukowcy studzili emocje. Wątpliwości budziło zwłaszcza niebywałe szczęście filmowca, które nie opuściło go również trzy lata później, gdy wrócił nad Loch Ness, by ponownie nagrać potwora.

Warto podkreślić, że żadne ze zdjęć czy filmów publikowanych w latach późniejszych nie przyniosły jednoznacznego potwierdzenia obecności stworzenia, które można by powiązać z rzekomym potworem. Mimo wszystko na przełomie lat 50. i 60. popularność legendy o Nessiem sięgnęła zenitu. W 1962 r. z inicjatywy domorosłych poszukiwaczy przygód i dzięki finansowemu wsparciu samorządowców powołano nawet do życia Loch Ness Investigate Burreau, które miało się zajmować poszukiwaniami potwora i katalogowaniem doniesień na jego temat. Był tylko jeden mały problem – brakowało w tym wszystkim naukowego podejścia.

Pod ostrzałem pytań

Historycznie pierwszą wyprawę po wodach Loch Ness zorganizował Edward Mountain, właściciel firmy Eagle Star Insurance, jednego z największych towarzystw ubezpieczeniowych w Wielkiej Brytanii. Mountain zatrudnił ponad 20 osób, wynajął statek i 13 lipca 1934 r. wyruszył na kilka tygodni na badania, by w spokoju obserwować wody jeziora. Efektem wyprawy był szereg relacji, zdjęć, a nawet nagrany film, mający przedstawiać tajemnicze stworzenie. Żaden z naukowców nie odniósł się jednak poważnie do przedstawionych dowodów. Zdjęcia były niejednoznaczne, a film nakręcony przez kierownika wyprawy Jamesa Fraziera zoolog Martin Hinton zaopiniował jako materiał, który uwiecznił „zwykłą fokę”. Trudno zresztą się temu dziwić i potraktować poważnie wyprawę, podczas której organizator obiecał każdemu, kto sfotografuje potwora, dodatkową premię (za każdą fotografię można było dostać 10,5 funta, podczas gdy zwykła dniówka na statku wynosiła 2 funty). Nie dziwi zatem mnogość doniesień i rzekomych relacji.

Przez kolejne dwie dekady żeglarze zgłaszali władzom dziwne obiekty zarejestrowane przez sonary, jednak dopiero w latach 60. podjęto profesjonalne ekspedycje, które mogłyby zweryfikować mity narastające wokół zwierząt zamieszkujących jezioro. W 1961 r. własne badania przeprowadzili naukowcy z University of Birmingham. Do problemu podeszli kompleksowo, analizując m.in. jakość i skład wody, jej przejrzystość, zakwaszenie i zawartość tlenu. Choć z biologicznego punktu widzenia badania te przyniosły wiele cennych informacji, nie natrafiono na nic podejrzanego, a pokładowy sonar tym razem nie rozpalał wyobraźni poszukiwaczy. Śladów Nessiego nie znaleźli także naukowcy z University of Cambridge, którzy badali jezioro rok później. Stwierdzono jedynie, że Loch Ness zamieszkuje zbyt mało zwierząt mogących być pokarmem dla kolonii dużych drapieżników, co wywołało w latach późniejszych niemałą polemikę.

Wnioski te obalono już w roku 1968 r. podczas badań zorganizowanych przez Loch Ness Investigate Burreau. Wykorzystano w nich prototypowy wtedy sonar o zasięgu 800 m, który zainstalowano pod wodą niedaleko Temple Pier w zatoce Urquhart. W ciągu dwóch tygodni obserwacji kilka razy odnotowano obiekty mające powyżej 6 m długości, co potwierdziło teorię, że większe zwierzęta mogą zamieszkiwać tamtejsze głębiny. – Wielokrotne podpływanie w górę i ponowne opadanie w głąb toni sprawia, że wydaje się nieprawdopodobne, że mogłyby to być ryby – tłumaczył kierownik badań prof. David Grodon Tucker z University of Birmingham. Choć nie udało się ustalić, z czym sonar miał do czynienia, dla osób wierzących w potwora z Loch Ness był to dobry znak.

Rozwój technologii w latach późniejszych sprawił, że badania zaczęto prowadzić z nieco większym rozmachem. W roku 1969 wykorzystano łódź podwodną, a rok później, w czasie tzw. wielkiej ekspedycji, system hydrofonów (podwodnych mikrofonów) rozmieszczonych na głębokości 100 i 200 m. W pierwszym przypadku nie znaleziono absolutnie niczego, w drugim nagrano jakieś odgłosy zwierząt, co do których rozgorzała dyskusja, czy są to stworzenia znane nauce, czy nie. Nagraną ścieżkę dźwiękową próbowano nawet odtwarzać z nadzieją, że zwabi to autora dziwnych odgłosów, ostatecznie jednak bez sukcesów.

Warto wreszcie wspomnieć o największej przeprowadzonej operacji „Deepscan”, którą zorganizowano w październiku 1987 r. W jej ramach przeczesano niemal cały zbiornik przy pomocy sonarowej kurtyny, którą utworzyło 19 statków wyposażonych w echosondy. Efekty były mocno rozczarowujące. Mimo ogromnego zainteresowania mediów z całego świata badacze nie odkryli niczego niezwykłego, a widowiskowa operacja nie przyniosła żadnych nowych zagadkowych odczytów.

Do dziś przeprowadzono w sumie kilkadziesiąt naukowych ekspedycji, a wśród instytucji, które je organizowały, było londyńskie Natural History Museum, Freshwater Biological Association, amerykańska firma Simrad, specjalizująca się w elektronice morskiej, Global Underwater Search Team, a nawet kilka stacji telewizyjnych, m.in. Discovery Channel, National Geographic czy BBC. Dzięki nim zdołano dokładnie zbadać kształt dna jeziora, wykluczyć istnienie podwodnych jaskiń, w których miałby się chować stwór, odnaleźć najgłębszy punkt jeziora czy wreszcie odkryć wiele nowych faktów na temat populacji fitoplanktonu, zooplanktonu i ryb zamieszkujących Loch Ness. Wszystkie ekipy prowadziły także odczyty sonarowe. Efekt? Nikomu nie udało się w żaden sposób potwierdzić, że jezioro zamieszkuje lub zamieszkiwało jakiekolwiek stworzenie, które byłoby choć w minimalnym stopniu podobne do stwora opisywanego przez świadków.

Do czego to podobne?

Sytuacja była o tyle trudna, że nikt tak naprawdę nie wiedział, czego szukać. Pomysłowość i kreatywność badaczy przy próbie rozszyfrowania zagadki była naprawdę imponująca. W ciągu lat tajemniczy Nessie był już orką, rekinem, wielorybem, nieznanym gatunkiem foki o długiej szyi, lwem morskim, dużym jesiotrem lub sumem, wielkim głowonogiem, a nawet pływającym słoniem, który miał uciec z pobliskiego cyrku.

Byli też i tacy, którzy chcieli w nim widzieć plezjozaura, czyli gatunek wymarłego w okresie kredy gada morskiego. Na podstawie odkrytych skamienielin szacuje się, że plezjozaury miały od 2 do 20 m długości, posiadały długą szyję, korpulentne ciało, cztery płetwy oraz krótki ogon. O tym, że teoretycznie jeden z nich mógłby przetrwać do dziś, miał świadczyć fakt, że w 1938 r. u wybrzeży Madagaskaru odkryto gatunek ryby latimerii, którą uważano za wymarłą ponad 60–70 mln lat temu.

Choć wydaje się to nieprawdopodobne, znaleźli się naukowcy, którzy podjęli rękawicę i podali szereg powodów, dla których jednak żaden z plezjozaurów nie mógłby zamieszkać w Loch Ness. Pierwszy to zmiennocieplność tych gadów, która nie pozwoliłaby im na życie w jeziorze, gdzie średnia roczna temperatura wynosi 5,5°C. Zresztą nawet gdyby były stałocieplne jak dinozaury, nie znalazłyby w Loch Ness wystarczającej ilości pożywienia, a brak echolokacji uniemożliwiałby im polowanie w zbiorniku, w którym widoczność jest mniejsza niż 5 m. Kropkę nad i postawił dr Leslie F. Noè, paleontolog z University of Cambridge, który stwierdził, że „konstrukcja kostna karku sprawia, że można być absolutnie pewnym tego, że plezjozaur nie mógł wznosić swej głowy ponad wodę na wzór łabędzia”. A w takiej pozie najczęściej obserwowano tajemnicze stworzenie z brzegów jeziora.

Przez lata popularna była również teoria, jakoby po wodach Loch Ness pływał kilkumetrowy jesiotr lub wstęgor królewski. W przypadku jesiotra największy udokumentowany osobnik, którego schwytano w Rosji, mierzył 8 m długości, a jego wiek oceniano na 200 lat. Wstęgory mierzą z kolei po kilkanaście metrów długości i poruszają się ruchem przypominającym węża. Lubią pływać na znacznych głębokościach i żywią się małymi bezkręgowcami i rybami. W kontekście powyższych pomysłów wnioski prof. Neila Gemmella i jego nowozelandzkich kolegów, że Nessie mógł być po prostu wielkim węgorzem, brzmią całkiem rozsądnie. Zresztą taka hipoteza była już wcześniej brana pod uwagę.

W roku 1982 dr Maurice Burton z British Museum of Natural History zasłynął teorią, jakoby obserwacje potwora z Loch Ness wynikały z wolno fermentujących pod wodą pni sosny. W serii artykułów opublikowanych na łamach „New Scientist” słynny zoolog tłumaczył, że byłoby to możliwe, gdyż sprężone gazy takiego gnijącego pnia są na tyle silne, by z dużą mocą wyrzucić go nad powierzchnię wody. Z kolei podłużne i cienkie pnie sosny kształtem przypominają wiele opisów rzekomego zwierzęcia. Poza tym wynurzenie się takiego pnia powoduje jednoczesne unoszenie się ponad powierzchnią wody pary, co także pojawia się w kilku opisach Nessiego. Jako dowód swoich racji Burton wskazywał szereg pni sosen, które znajdywano nad brzegiem jeziora, a które nosiły widoczne ślady takich procesów.

W historii o rzekomym stworze z głębin nie wolno wreszcie zapominać o tym, jakie figle potrafi płatać nam nasza psychika. Psychologia zna zjawisko pareidolii, które polega na dopatrywaniu się w przypadkowych szczegółach znanych nam kształtów, np. rzeźby twarzy na Marsie, będącej w rzeczywistości wypiętrzeniem terenu o rozmiarach 1,5 × 3 km. W przypadku Loch Ness liczba doniesień rosła lawinowo, przypominając niekiedy masową histerię. Mit niezidentyfikowanego stwora z tamtejszych głębin jest już tak mocno zakorzeniony w kulturze, że każdy, kto stanie nad brzegami Loch Ness, wpatruje się w jego wody z uwagą. W efekcie, jeśli ktoś chce za wszelką cenę ujrzeć tam potwora, zinterpretuje przypadkowe zjawiska właśnie w taki sposób.

A może o to właśnie w tym wszystkim chodzi. Mit potwora z Loch Ness to ogromny magnes na turystów, którzy każdego roku zostawiają okolicznym mieszkańcom ponad milion funtów zysku. Kilka lat temu dr Charles Paxton z University of St Andrews po przejrzeniu ponad tysiąca relacji rzekomych świadków z niepokojem zauważył, że wśród ich autorów znalazła się całkiem spora liczba właścicieli hoteli zlokalizowanych wokół jeziora. Czyżby więc legenda Nessiego to nic innego jak sposób lokalnych biznesmenów na zarobienie kilku groszy? To tak samo prawdopodobne jak fakt, że Nessie to gigantyczny węgorz, wstęgor królewski czy wyrzucana gazami kłoda drewna. I choćby z tego powodu legenda o potworze z Loch Ness nigdy nie umrze.

Kamil Nadolski
dziennikarz, redaktor, popularyzator nauki

Wiedza i Życie 12/2019 (1020) z dnia 01.12.2019; Zoologia; s. 54

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną